/page0001.djvu

			HIERONIM ŁOPACIŃSKI
WE WSPOMNIENIACH
		

/page0005.djvu

			Hieronim Łopaciński we wspomnieniach
		

/page0006.djvu

			1000841842
		

/page0007.djvu

			HIERONIM ŁOPACIŃSKI
WE WSPOMNIENIACH
opracował	503^0
ZDZISŁAW BIELEŃ
Lublin — 2004
		

/page0008.djvu

			Numer pierwszy wydawnictw
Towarzystwa Biblioteki Publicznej im. Hieronima Łopacińskiego
w Lublinie
		

/page0009.djvu

			Hieronim Łopaciński
		

/page0011.djvu

			Wstęp
Wifieronim Łopaciński należy do najbardziej znanych lublinian.
w! I Prawie każdy z mieszkańców Koziego Grodu o nim słyszał
XI JLlub czytał. Stale utrwalają pamięć o Łopacińskim Biblioteka
jego imienia (od trzech lat dwie), nazwa ulicy, wzmianki w publi¬
kacjach naukowych i imprezy przywołujące jego pamięć. Częściej
odwiedzający Muzeum Lubelskie wiedzą, że należał do grona ini¬
cjatorów założenia tej szacownej instytucji. Dla większości źródłem
informacji o Łopacińskim są encyklopedie ogólne, a dla miesz¬
kańców Lublina i Lubelszczyzny dodatkowo słownik biograficzny
zasłużonych lublinian. Dociekliwi mogą poszerzyć swe wiadomości
w czasopismach i monografiach naukowych. Jak dotąd nie doczekał
się Łopaciński naukowej biografii, choć takowa była zagwarantowa¬
na przez władze lubelskie ponad pół wieku temu.
W 2002 r. powstało (II) Towarzystwo Biblioteki Publicznej im.
Hieronima Łopacińskiego. Stawia sobie te same cele co (I) Towarzy¬
stwo Biblioteki Publicznej im. H. Łopacińskiego działające w latach
1907-1962, w tym także uczczenie pamięci znakomitego bibliofila,
uczonego i znawcy regionu. Jedną z inicjatyw w tym zakresie jest
wydanie dostępnych wspomnień o Łopacińskim. Autorami byli przy¬
jaciele z Lublina, uczniowie gimnazjum lubelskiego i uczeni z który¬
mi utrzymywał ścisłe kontakty.
		

/page0012.djvu

			Naukowe zainteresowanie Łopacińskim zawdzięczamy profesoro¬
wi Feliksowi Araszkiewiczowi, który w połowie lat 20. XX w. zaczął
gromadzić źródła i materiały do pierwszej biografii o znakomitym
uczonym. Nawiązał kontakty z żyjącymi członkami rodziny Łopaciń-
skich, przyjaciółmi i uczniami, i prosił o napisanie wspomnień. Plon
nie był zbyt obfity, a zebrane materiały zostały przekazane do zbio¬
rów specjalnych Biblioteki im. Łopacińskiego. Efektem poszukiwań
badawczych Araszkiewicza była wydana w 1928 r. monografia Hie¬
ronim Łopaciński 1860-190&. Praca, oprócz prawie 40-stronicowego
biogramu, zawiera także bibliografię ważniejszych prac uczonego,
wykaz czasopism do których pisywał, spis rękopisów i materiałów
znajdujących się w Bibliotece im. Łopacińskiego. Zapewne w bada¬
niach Profesora należy szukać inspiracji napisania wspomnień przez
ucznia Łopacińskiego, Jana Riabinina2. Z okresu międzywojennego
możemy tylko wspomnieć o dwóch memuarystycznych publikacjach,
w których osobie Bibliofila i Uczonego poświęcono trochę miejsca.
Były to Franciszka Deca Z życia młodzieży gimnazjum państwowe¬
go] rosyjskiego w Lublinie* i ks. Adama Pieńkowskiego Tło lokalne
bezrobocia młodzieży gimnazjalnej w Lublinie r. 1905i.
Ostatnie wspomnienia o Łopacińskim powstały w pierwszych
kilkunastu latach po II wojnie światowej i wyszły spod pióra jego
dwóch uczniów Mieczysława Biernackiego5 i Kazimierza lanczy-
kowskiego6.
1	F. Araszkiewicz. Hieronim Łopaciński 1860-1906. Lublin 1928.
2	J. Riabinin. Hieronim Łopaciński. .Głos Lubelski” 1928 nr 133; Tenże. Ze wspomnień
o śp. Hieronimie Łopacińskim. .Regjon Lubelski' R. 2 (1929) s. 13-16.
3	F. Dec. Z życia młodzieży gimnazjum państw[owego] rosyjskiego w Lublinie. Wspo¬
mnienia z lat 1902-1903. »Regjon Lubelski”. R. 2 (1929) s. 46-52.
4	A. Pieńkowski. Tło lokalne bezrobocia młodzieży gimnazjalnej w Lublinie r. 1905.
.Regjon Lubelski”. R. 2 (1929) s. 21-45.
5	M. Biernacki. Moje wspomnienie o Łopacińskim. .Zdrój' 1946 nr 4 s. 6; Tenże. Wspo¬
mnienia o Łopacińskim. .Gazeta Lubelska' 1946 nr 24 s. 5. To drugie wspomnienie jest
prawie dosłownym powtórzeniem pierwszego.
6	K. Janczykowski. fak to dawniej bywało. .Poznaj Swój Kraj'. R. 12 (1969) nr 8 s. 14
		

/page0013.djvu

			W okresie międzywojennym, poza wspomnianym Araszkiewi-
czem, nie zajmowano się Łopacińskim i jego dokonaniami, wspo¬
minano go niejako na marginesie rozwoju nauki w XIX i początku
XX w. Renesans zainteresowania Uczonym należy się publicystom
związanym z lubelskimi gazetami i czasopismami, w których, począw¬
szy od lat 40. XX w., najczęściej okazjonalnie, zaczęto pisać o Łopa¬
cińskim i jego zasługach dla naszego miasta. Należy tu przypomnieć
nazwiska Kazimiery Gawareckiej, Henryka Zwolakiewicza, Haliny
Szatkowskiej i Tadeusza Chabrosa. Do znaczącego wzrostu liczby
publikacji poświęconych Łopacińskiemu doszło w 1957 r. w związ¬
ku z 50-leciem powstania Biblioteki noszącej jego imię. Z tej okazji
wydano specjalną księgę, której jedną z części poświęcono znako¬
mitemu Bibliofilowi i Uczonemu7. Jego życia i działalności dotyczyło
7 dużych artykułów oraz bibliografia podmiotowo-przedmiotowa.
Refleksji badawczej poddano działalność naukową i publicystyczną
Łopacińskiego, i zasługi dla regionu.
Depozytariuszem zbioru bibliotecznego, dorobku naukowego
i pamięci o Łopacińskim jest Wojewódzka Biblioteka Publiczna no¬
sząca jego imię. Ona też czuła się w obowiązku nie tylko pamiętać
o	kolejnych rocznicach z nim związanych, ale przede wszystkim
starała się powiększyć wiedzę o nim i sprawach którym poświęcił
życie. Z inspiracji Biblioteki i przy dużym udziale jej pracowników
powstawały kolejne publikacje i artykuły. Na uwagę zasługuje szcze¬
gólnie wydawnictwo W kręgu Hieronima Łopacińskiego?. Pismem,
w którym najwięcej ukazało się tekstów poświęconych naszemu
bohaterowi był „Bibliotekarz Lubelski". W okresie blisko 50-letniej
historii pisma wydrukowano 10 artykułów na temat życia i działal¬
ności Łopacińskiego.
W związku ze zbliżającą się 100. rocznicą śmierci naszego Patrona,
Towarzystwo Biblioteki Publicznej pragnie tą publikacją, przypomi¬
7	Hieronim Łopaciński i Biblioteka Jego Imienia w Lublinie 1907-1957. Lublin 1957.
8	W kręgu Hieronima Łopacińskiego. Lublin 1977.
		

/page0014.djvu

			nającą i przybliżającą czytelnikom postać Łopacińskiego, zadokumen¬
tować swoje istnienie i kontynuować chlubne tradycje przedwojennej
serii „Wydawnictwo Towarzystwa Biblioteki im. Hieronima Łopaciń¬
skiego".
Niniejszy wybór stanowi najpełniejszy zestaw tekstów poświęco¬
nych Łopacińskiemu. Otwiera go list Wacławy, siostry Hieronima,
do Jana Riabinina. Wspomnienia są zamieszczone w kolejności
alfabetycznej nazwisk autorów. Teksty ukazują się in extenso,
a wszelkie dopowiedzenia i uzupełnienia umieszczono w nawia¬
sie kwadratowym. W celu ułatwienia korzystania z materiałów
uwspółcześniono pisownię. W tym miejscu pragnę podziękować za
pomoc w przepisywaniu tekstów, kolacjonowaniu i korekcie moim
Koleżankom z pracy: Joannie Kozińskiej-Chachaj, Annie Izdebskiej-
Chojnowskiej, Katarzynie Kochańskiej, Elżbiecie Kurpińskiej i Mar¬
cie Łozie.
Z. B.
		

/page0015.djvu

			Hieronim Łopaciński
(±860-1906)
Przybył do Lublina w 1884 r. na „życzenie" ówczesnego dyrektora
gimnazjum gubernialnego, Siengalewicza9, który potrzebował no¬
wego nauczyciela języków klasycznych. O kandydacie miał dokład¬
ne referencje od dziekana Uniwersytetu Warszawskiego, Djaczana.
Łopaciński zgodził się na przedstawioną mu propozycję, bo zapew¬
niała mu stabilizację życiową. I tak rozpoczął się jego 22-letni pobyt
oraz piękna i pożyteczna działalność w Kozim Grodzie.
Łopaciński wywodził się ze zubożałej rodziny szlacheckiej, której
przedstawiciele zamieszkiwali Koronę i Litwę. Jego ojciec, Ludwik,
osiedlony w okolicach Radomia, po małżeństwie z Marią Krusie-
wicz, przeniósł się do majątku teściowej, Ośna Górnego na Kuja¬
wach. Tam 30 IX 1860 r. przyszedł na świat Hieronim.
Powstanie styczniowe bardzo niekorzystnie wpłynęło na los rodzi¬
ny Łopacińskich. Ludwikowi groziła służba w carskiej armii, z której
wybawiła go kuzynka, siostrzenica kanclerza Cesarstwa, ks. Gorcza-
kowa. W rezultacie zaistniałych wypadków zmuszony został do pracy
urzędniczej w służbie rządowej (Brześć Kujawski, Kalisz).
Peregrynacje ojca za pracą, to przenosiny rodziny do nowych
miejsc. A rodzina była liczna, bo składała się oprócz rodziców z sió¬
9	Mikołaj Siengalewicz był dyrektorem gimnazjum lubelskiego w latach 1874-1899.
		

/page0016.djvu

			demki dzieci. Położenie materialne Łopacińskich wskutek niewyso¬
kich zarobków Ludwika było ciężkie.
Hieronim nauki początkowe pobierał w domu, a następnie uczył
się w gimnazjum kaliskim, które ukończył z wyróżnieniem w prze¬
pisowym terminie w 1879 r. Warto tu wspomnieć, że już od klasy 5.
utrzymywał się z korepetycji. Znalazł je m.in. u wicegubernatora
kaliskiego, Rybnikowa, człowieka światłego, miłośnika książek,
posiadacza dużego księgozbioru. Tam też doświadczył młodzieńczej
miłości, której obiektem była Eugenia Rybników. Młody Łopaciń¬
ski, nie poprzestając na gimnazjum, pragnął uczyć się dalej. Złożył
podanie do Uniwersytetu Warszawskiego, na wydział historyczno-
filologiczny i został przyjęty. Już podczas studiów zwrócił uwagę
swoimi zdolnościami naukowymi, zwłaszcza wspomnianego na
początku Djaczana. Po czterech latach nauki otrzymał dyplom kan¬
dydata nauk i złoty medal za rozprawę Charakterystyka osób wy¬
stępujących w komediach Terencjusza.
Bezpośrednio po studiach Hieronim rozpoczął pracę jako nauczy¬
ciel greki i łaciny w III gimnazjum w Warszawie, skąd po pierwszym
półroczu otrzymał propozycję przejścia do pracy w Lublinie, na sta¬
nowisko nauczyciela języków klasycznych w miejscowym gimna¬
zjum. Objął je w początkach 1884 r. i pełnił do tragicznej śmierci.
Jako nauczyciel charakteryzował się urzędniczą poprawnością i lo¬
jalnością. Nigdy jednak nie splamił się czynem niegodnym Polaka,
a o taki było nietrudno w carskiej szkole. Nie zjednywały mu sympatii
wychowanków stosowane metody nauczania i gwałtowny charakter.
Zupełnie inny był Łopaciński poza szkołą: przyjacielski, sympa¬
tyczny, uczynny, interesujący jako rozmówca. Lubili go uczniowie,
z którymi spotykał się prywatnie, chętnie też przebywali w jego
towarzystwie. Pow7oli ale systematycznie zdobywał sobie uznanie,
sympatię i przyjaźń w'ielu mieszkańców Lublina, zwłaszcza tych,
którzy dostrzegli w nim niepospolitą postać.
Nowy etap w życiu Łopacińskiego rozpoczął się w 1886 r. za
sprawą dyrektora Siengalewicza. Ten pragnął wykorzystać zdol¬
		

/page0017.djvu

			ności swego podwładnego i wraz z gubernatorem Tchorżewskim10
obmyślił powierzenie mu misji naukowego udowodnienia rosyjsko-
ści Lublina. Planu tego zainteresowanemu nie przekazano. Łopaciń¬
ski podjął się zadania, ale już pierwsze wnioski zaprzeczały tezie
stawianej przez mocodawców. Ci próbowali wycofać się ze zlecenia,
ale młody nauczyciel rozsmakowawszy w pracy naukowej oddał się
jej z zapałem neofity.
Zainteresowania miał iście renesansowe. Najbardziej intereso¬
wały go jednak zagadnienia językoznawcze, etnograficzne, historia,
zwłaszcza kultury oraz sprawy regionu. W poszukiwaniach źródeł
docierał do najpoważniejszych archiwów i bibliotek (nawet Peters¬
burga i Moskwy, cały obszar ziem polskich) oraz prowadził własne
poszukiwania, badania i studia terenowe, głównie na terenie Lubel¬
szczyzny. Z uwagi na fakt, że Lublin był pozbawiony biblioteki na¬
ukowej, sam zaczął gromadzić taki księgozbiór. Był mu potrzebny
jako podręczny warsztat informacyjny i naukowy. Stopniowo po¬
większał go o piękne druki, zabytki drukarskie, wydawnicze, co wy¬
nikało z pasji kolekcjonerskiej i bibliofilskiej.
Łopaciński ma na swoim koncie imponujący dorobek piśmien¬
niczy, złożony z blisko 600 artykułów11, przyczynków, recenzji, spra¬
wozdań i doniesień zamieszczanych w licznych periodykach Lublina,
Królestwa, a także krajów ościennych. Publikował również w po¬
ważnych wydawnictwach zbiorowych, słownikach i encyklopediach.
Nie stworzył żadnej monografii czy syntetycznego opracowania.
Z tego też względu można by go nazwać bardziej popularyzatorem
i publicystą. Jednakże z uwagi na poważny wkład w naukę, który
jeszcze dzisiaj zachowuje swą wartość źródłową i informacyjną, by¬
łaby to opinia krzywdząca, a zasługi pomniejszone. Dowodem uzna¬
10	Włodzimierz Tchorżewski był gubernatorem lubelskim w latach 1886-1905.
11	Ostatnim, wydrukowanym już po śmierci Łopacińskiego był artykuł Z czasów wojen
kozackich. Przyczynek do dziejów Lublina z lat 1648-1655. Ze źródeł współczesnych
zebrane zamieszczony w »Przeglądzie Historycznym' T. 9 (1909) s. 228-248.
		

/page0018.djvu

			nia ze strony uczonych i środowisk uniwersyteckich było przyjęcie
go w poczet m.in. członków Polskiej Akademii Umiejętności oraz
propozycje katedr uniwersyteckich. Nie interesowała go natomiast
polityka, a jego stosunek do strajku szkolnego w 1905 r. budził
u współczesnych poważne zastrzeżenia.
Zasługą Łopacińskiego było rozbudzenie w Lublinie ruchu
umysłowego i animacja kulturalna. To za jego sprawą zaintereso¬
wano się szeregiem spraw społecznych, kulturalnych, oświatowych,
a szczególnie przeszłością regionu, jego zabytkami, ludowością,
bibliofilstwem. Dla swoich zainteresowań i działań zyskiwał rosnące
grono sympatyków i pomocników. Chętnie szukano z nim znajomo¬
ści, a ta nobilitowała w opinii publicznej.
Łopaciński pozostawił Lublinowi materialne dowody swoich
pasji naukowych i bibliofilskich w postaci zbiorów rękopisów, staro¬
druków, książek, gazet i czasopism, numizmatów, pamiątek. Dały
one podstawę do powołania na ich fundamencie dwóch instytucji,
którymi szczyci się Lublin, tj. Biblioteki jego imienia i Muzeum Lu¬
belskiego.
Do najświetniejszych jego dokonań należy zorganizowanie
w 1901 r. wystawy starożytności i sztuki podczas dużej wystawy rol¬
niczo-przemysłowej, ustalenie genezy fresków w Kaplicy Sw. Trój¬
cy na Zamku w Lublinie, odnalezienie, opisanie, skopiowanie lub
uchronienie od zniszczenia szeregu dokumentów, pism, pamiątek,
druków związanych z historią Lublina, regionu lub kulturą polską
(m.in. najstarszy widok Lublina z 1618 r.; unikatowy druk Sąd Pary¬
sa Jakuba Lochera).
Plany życiowe Łopacińskiego, co można wysnuć z jego niektó¬
rych wypowiedzi i korespondencji, były szerokie, zarówno w sferze
naukowej, jak również działalności społecznej. Wszystkie zamiary
przerwała tragiczna śmierć w sierpniu 1906 r.
Nie zapomniano o nim po śmierci. Powstało kilka inicjatyw no¬
szących jego imię. Były to: Towarzystwo Biblioteki Publicznej, które
w 1907 r. zorganizowało w Lublinie publiczną bibliotekę naukową;
		

/page0019.djvu

			koła młodzieży studenckiej z Lublina na uniwersytetach lwowskim
i krakowskim przed I wojna światową; Nagroda Naukowa przy¬
znana w latach 30. XX w. w Lublinie; nazwa ulicy Lublina. Miarą
popularności i uznania znaczenia Łopacińskiego jest fakt stałego
umieszczania jego nazwiska wśród najbardziej znanych i zasłużo¬
nych lublinian, w rankingach zajmując jedno z pierwszych miejsc.
Niedawno otwarto nową trasę turystyczną Lublina „Szlakiem zna¬
nych lublinian", na której Biblioteka jego imienia ma przypominać
osobę znakomitego Uczonego.
Z. B.
		

/page0021.djvu

			Lisf Wacławy Łopacińskiej
do Jana Riabinina
Ozorków 7-VIII [1929 r.]
Szanowny Panie!
(WZ erdecznie dziękuję za przesłane prace Szanownego Pana.
Wszystko, co przypomina Brata, jest dla mnie drogie i rzew-
	
			

/page0022.djvu

			Spełnili swoje zadanie. Brat był dla mnie słońcem, myślałam jak
blade byłoby moje życie bez Niego. W stosunkach z nami był bar¬
dzo serdeczny, wesoły, dowcipny. Zagasło słońce; wtedy zaczęłam
myśleć — dlaczego? dlaczego? Doszłam do przekonania, że rodzina
wymiera. Czytałam o paru takich rodzinach, wszystko się zgadza.
Oboje moi Rodzice byli z wymierających rodzin, z rodziny matki
nie znałam żadnego mężczyzny. Nieszczęśliwe wymierające rodzi¬
ny. Wielu chłopców w rodzinie Łop[acińskich] w piętnastym roku
życia chorowało na rozrastanie mózgu; na tę chorobę umarł brat
mego Ojca, Janek [brat] też jej uległ, po rocznej przerwie w nauce
wyzdrowiał.
Brat mój nie ożenił się, powiem, że przez egoizm, chciał tylko
do nas należeć; właściwie to los wymierających rodzin. W poko¬
leniu do którego należę, było sześciu młodych Łopacińskich. Moi
bracia Hieronim, Jan; stryjeczni: January, Saturnin, Rafał, Michał.
Stryjeczni wychowani na emigracji. Saturnin i Rafał, [obaj] inżynie¬
rowie, umarli w kwiecie wieku. Rafał umarł kawalerem. Saturnin po
piętnastoletnim pobycie na Sumatrze, rok przed śmiercią, przywiózł
i pozostawił u rodziny małą córeczkę. [Potem] powrócił na wyspę,
gdzie wkrótce życie zakończył. Córka Jego, Doda, wyszła za brata
stryjecznego Łopacińskiego. Przed trzema latami umarła w Lubli¬
nie; w tej śmierci bardzo wiele było tragizmu. Dr Michał Łop[aciń-
ski] w Krakowie nie ożenił się. Brat mój Jan ożenił się z siostrą
stryjeczną 10 lat starszą od siebie.
W następnym pokolenJu [jest] już tylko trzech Łopacińskich.
Najstarszy, Stanisław, mąż Dody; brat jego, młody student Politech¬
niki, ożenił się przeszłego roku z 35-letnią panną. Pozostaje syn
mego Brata, Józef, jedynak, student Politechniki, otoczony czujną
opieką rodziców. Hieronim nie ożenił się, lecz nie stronił od kobiet,
lubił je. Panny i piękne panie bardzo Mu sprzyjały.
Pierwsza Jego miłość, to p[anna] Eugenia Rybników, śliczna
i smutna, typ Tatiany; była to miłość idealna „święta i czysta'. Ojciec
p[anny] Eugenii, p[an] Rybników, był wicegubernatorem w Kaliszu;
		

/page0023.djvu

			w ich domu Brat mój bywał jako korepetytor od 17 roku życia.
P[an] Rybników, człowiek humanitarny, uczony, nie mógł awanso¬
wać; miał bogaty księgozbiór, pracował umysłowo, zebrał i wydał
w kilku, czy kilkunastu tomach 6biJiHHŁi.
P[anna] Eugenia odmówiła swej ręki prokuratorowi; kiedy ro¬
dzina poszła w rozsypkę, pozostała w Kaliszu sama, gromadząc
księgozbiór z dzieł polskich. Wojna rzuciła Ją na tułactwo do Rosji.
Z Kalisza wszyscy musieli uciekać.
Gdy nastąpiła śmierć mego Brata i jeszcze byliśmy w Lublinie,
nadszedł list od p[ani] Rybników z głębokim żalem. Pisała, że mąż
jej wiele spędzał czasu z moim Bratem, zachęcał do pracy naukowej
i on na tę drogę skierował Hieronima. Zachęta padła na podatną
glebę, bo było to w Nim wrodzone.
Sprostowania dopisywałam w tych książkach, które dawałam
znajomym. Niepotrzebnie też wprowadzony złośliwy dowcip na
str. 29 — „znajdzie sobie z czasem towarzyszkę może wśród mło¬
dych kandydatek na „stare zabytki przeszłości".
Tym częściej wpatruję się w smutną twarz Eugenii.
Dawno już słyszałam, że pomnik mego Brata uszkodzony. Bardzo
mi przykro, że Janek tak się pogrążył w materialiźmie i zapomniał
o	świętym obowiązku. Ja to wypełnię; przez kilka miesięcy będę
składać pieniądze, przyjdzie mi z łatwością złożyć większą kwotę,
a później o tę wielką przysługę poproszę Szanownego Pana.
Łączę Szanownemu Panu i Jego rodzinie
wyrazy szacunku i życzliwości
Wacława Łopacińska
BL Rkps 559 — Papiery po prof. H. Łopacińskim k. 395-397
		

/page0025.djvu

			Mieczysław Biernacki
(1862-1948)
Lekarz, działacz polityczny, społeczny, oświatowy,
publicysta, dziennikarz.
Pochodził z Wielkopolski, z rodziny ziemiańskiej. Absolwent medy¬
cyny na Uniwersytecie Berlińskim.
W Lublinie od 1889 r. Działalność publiczną rozpoczął tutaj od
razu jako lekarz, początkowo w formie prywatnej praktyki, a w trzy
lata później w Szpitalu Jana Bożego (od 1929 r. Szpital Miejski),
w którym przepracował kolejnych 40 lat. Przeszedł wszystkie
szczeble kariery zawodowej, ordynatora, naczelnego lekarza i dyre¬
ktora (na tym stanowisku ostatnie 14 lat pracy. Był umysłem bardzo
wszechstronnym; interesował się — poza medycyną — literaturą,
dziennikarstwem, teatrem, ekonomią, gospodarką komunalną.
Był czynny także na niwie politycznej. Zasłynął jako znakomity
lekarz i diagnostyk.
Zasługi jego względem Lublina były rozliczne i wielostronne.
Krąg jego zainteresowań społecznych stanowiłyły: zwalczanie epide¬
mii i chorób społecznych, higiena sanitarna w mieście, rozwój nauki
i oświaty, działalność kulturalna, dziennikarstwo. Był założycielem,
organizatorem, pomysłodawcą, czołowym działaczem lub członkiem
wielu stowarzyszeń społecznych, gospodarczych, kulturalnych, oświa¬
towych, medycznych. W 1906 zaczął wydawać dziennik „Kurier",
którego przez 7 lat był „główną personą". Należał do założycieli To¬
warzystwa Biblioteki Publicznej im. H. Łopacińskiego w 1907 r.
		

/page0026.djvu

			Wspomnienia o Łopacińskim14
y1|Oy dy w pierwszych latach mego pobytu w Lublinie przychodzi-
ŁJ/*-włem do kawiarni Semadeniego na Krakowskim Przedmie-
ściu widywałem tam zawsze na tym samym miejscu przy
bocznej ścianie pana w średnim wieku, otoczonego wielu tygodnika¬
mi i dziennikami, który wypijał małą filiżankę kawy i dawał na piwo
kelnerowi, aby mu te wszystkie pisma przygotował, a o 7. godzinie
sam regularnie opuszczał kawiarnię.
Był to nauczyciel łaciny w gimnazjum lubelskim — Hieronim
Łopaciński. Niedługo zaznajomiłem się z nim i poszedłem go
odwiedzić w jego 4-pokojowym mieszkaniu przy ulicy wówczas
Gubernatorskiej (obecnie Kościuszki). 3 pokoje były wprost zawa¬
lone książkami leżącymi w kuferkach, workach albo też w stosach
wprost na ziemi.
W 4. pokoju założonym także stosami książek, wąski korytarzyk
między nimi prowadził do łóżka, maleńkiej umywalki i przybitych
na ścianie szaragów do wieszania ubrań. Zapytałem go, w jaki
sposób on te książki zbiera, gdyż widzę, iż są to przeważnie antyki
polskie z ubiegłych wieków. Opowiedział mi wtedy o swoich czę¬
” Artykuł ten został przedrukowany prawie dosłownie w „Zdroju” (R. 2 (1946; nr 4 s. 6).
Istotniejsze zmiany (uzupełnienia) podano odmiennym krojem czcionki.
		

/page0027.djvu

			stych odwiedzinach wielkich dworów, klasztorów i kościołów, gdzie
je zwykle na strychu znajduje. Zajmuje się jednak i folklorem pol¬
skim i drukuje wszystko w „Wiśle" — miesięczniku krajoznawczym
warszawskim. Zorganizował też w Lublinie Koła Młodzieży i Pa¬
nien, które zbierają chętnie przypowieści, bajki i przysłowia, a on
wszystko to posyła do „Wisły". Na wakacje projektuje wycieczkę na
Mazury, aby tam zbadać ich język mazurski i ewentualnie znaleźć
druk królewiecki, wydawany w XVI wieku po polsku. Wycieczka ta
jednak mu się nie udała, gdyż Prusacy, podejrzewając w nim rosyj¬
skiego szpiega wojennego, wypędzili go co prędzej z Mazurów.
Wkrótce zaprzyjaźniłem się z nim; radził się on mnie jako leka¬
rza, a za to dostąpiłem zaszczytu, iż pi »życzał mi czasem swe książki,
zwłaszcza gdy poznał moje zamiłowania do starej literatury polskiej
z doby Odrodzenia. Wówczas zapytałem go kiedyś, w jakim celu
żyje jak anachoreta? Odpowiedział, iż swoją pensję odsyła po części
matce, a większą część obraca na wykupienie książek z rąk tandecia-
rzy żydowskich. Wtedy wyjawił mi swój plan, iż chce dla miasta Lu¬
blina, w którym to mieść ie większą część życia przepędził, stworzyć
w ielką bibliotekę naukową, reprezentującą przede wszystkim staro¬
żytną kulturę polską, i tym celu zbiera przez całe życie te książki.
Otóż, zadziwiającym jest, iż ten człowiek, który dla kultury pol¬
skiej całe swe życie poświęcił i wciąż dla niej pracował, w momen¬
cie strajku szkolnego, gdy wszyscy uczniowie i nauczyciele polscy
opuścili szkołę rosyjską, sam jeden w tej szkole pozostał i naraził się
na przykre podejrzenia.
Było mi to tak bolesne, że zdecydowałem się wprost Łopaciń-
skiego zapytać o przyczynę tego kroku. Odpowiedział mi bardzo
jasno i szczerze. Przede wszystkim o swoim ubóstwie, gdyż z pensji
posyłanej w części do matki w Kaliszu i po potrąceniu wydatków
na książki nie pozostaje mu nic, musi więc poczekać na bliską już
emeryturę, gdy nareszcie będzie wolny od kajdan gimnazjalnych.
Zresztą szkoła rosyjska z nauczycielami bez uczniów długo utrzy¬
mać się nie będzie mogła, a wtedy piękny przez Wielopolskiego dla
		

/page0028.djvu

			uczniów wybrany czerwony gmach, a zarazem i ta piękna bibliote¬
ka w dolnej sali, przejdą w ręce społeczeństwa polskiego (i tu się
uśmiechał). Będzie ona przez niego dopilnowana, aby się z niej nic
nie ulotniło. Wkrótce po tym wybrał się jak zwykle na swoje łowy
za książkami i gdy w drodze powrotnej odwoził swojego towarzysza
swoich towarzyszy na ulicę Misjonarską, obok pałacu Biskupiego,
konie się spłoszyły, wyrzucony został Łopaciński z bryczki i tak
strasznie potłuczony, iż w nocy w najokropniejszych mękach życie
zakończył.
Po jego śmierci wykonanie ideału całego jego życia, tj. stworze¬
nie Biblioteki Publicznej Miejskiej w Lublinie, nie dało nam spo¬
koju. W tym celu zebraliśmy się w dziesięć osób i dawszy 8 tysięcy
rubli odszkodowania rodzinie, otrzymaliśmy za to jego bibliotekę,
która przekazaliśmy miastu.
Obecnie jestem sam jeden z tych dziesięciu, gdyż wszyscy inni
poumierali, na mnie więc spoczywa obowiązek przypomnienia twar¬
dej upartej pracy Łopacińskiego i jego wspaniałego daru dla m. Lu
blina. Biblioteka Łopacińskiego powinna więc pozostać w murach
naszego miasta, jako wyłączna jego własność.
.Gazeta Lubelska' 1946 nr 24 s. 5
		

/page0029.djvu

			Tadeusz Wiktor Ciświcki
(1879 — po 1924)
Rejent działacz oświatowy, bibliofil
Urodzony w Lublinie w rodzinie sędziego przysięgłego. W 1899 r.
ukończył Gimnazjum Lubelskie. W 1917 r. był w Lublinie rejentem.
W tym też roku uczestniczył w wystawie pięknej książki w Szkole
im. Vetterów. Po I wojnie światowej mieszkał w Warszawie i pra¬
cował w Ministerstwie Handlu i Przemysłu W 1924 r. wziął udział
w zjeździe „wychowańców" Gimnazjum Lubelskiego.
Jest autorem popularnych przewodników po Lublinie: Jak zwie¬
dzić w ciągu jednego dnia pamiątki Lublina, Najważniejsze pa¬
miątki Lublina, Czy Lublin byt miastem rosyjskim i prawosław¬
nym.
		

/page0030.djvu

			Przemówienie Tadeusza Ciświckiego
na pogrzebie Hieronima Łopacińskiego
fwm gasłeś, nasz nauczycielu, tragicznie i nagle w chwili, gdyś
^|r miał nadzieję, że będziesz mógł rzuciwszy tę katorgę swo-
fci J ją, poświęcić się wyłącznie swej umiłowanej pracy. Zgasłeś
w chwili, gdy całe społeczeństwo nasze spodziewało się, że z odno¬
wionego polskiego uniwersytetu warszawskiego głos Twój zabrzmi
szeroko i daleko, że będziesz miał możność swej umiłowanej pracy
zyskiwać liczne zastępy i pchnąć na nowe tory.
Gdy inni sławią Twe zasługi dla nauki, niechaj wolno będzie mnie
ostatniemu powiedzieć tutaj, dlaczego pamięć Twoja nam. Twoim
dawnym uczniom, jest drogą.
Pamiętam nieraz chwilę, gdy wśród ciernistej pracy swego
zawodu, zmęczony i zgnębiony ciężkimi warunkami, duszącymi
szkołę ówczesną, przemieniałeś się nagle w oczach z radości, gdy
jeden z Twoich uczniów zagadnął Ciebie o zabytki naszej prze¬
szłości, lub przyniósł pokazać Tobie i swoim kolegom drobny ich
ułamek.
A radowałeś się na widok tego, boś widział duchem, że oto
umiłowanie Twoje dla dorobku ducha narodowego, dla szczątków
wielkiej przeszłości, poprzez ciemnię zohydzającej ją szkoły pro¬
mienieje na zewnątrz, że ogarnia młode serca, że gotowe zbudzić
nowe szeregi, które kiedyś wstąpią w Twoje ślady. Marzyłeś, że Ty
		

/page0031.djvu

			ich poprowadzisz, że oni z równą Tobie czcią i pietyzmem trud Twój
dalej ciągnąć będą.
A gdyś od nas odszedł tak wcześnie i niespodziewanie, jakimiż
słowy Cię pt żegnać?
„W sercach naszych budziłeś z prochów wielkie cienie przeszłości
tej ziemi. Niech Twoim prochom lekką będzie ta ziemia, którą umi¬
łowałeś, a jej pomniki któreś sławił. Twoim będą pomnikiem, bo ich
widok będzie w sercach naszych zaw sze budził pamięć o Tobie".
.Ziemia Lubelska' R. 1 (1906) nr 210 s. 1-2
		

/page0033.djvu

			Ks. Karol Dębiński
(±859-1943)
Kapłan i nauczyciel
Pochodził z rodziny szlacheckiej, z powiatu łukowskiego. Po ukoń¬
czeniu Gimnazjum Siedleckiego (1877) wstąpił do Seminarium Du¬
chownego w Lublinie, ale studia teologiczne ukończył w Akademii
Du< hownej w Petersburgu. Święcenia kapłańskie otrzymał w Opolu
Lubelskim w 1884 r.
Przez 30 lat (do 1918 r.) pracował w diecezji lubelskiej pełniąc
wiele funkcji: kapłańskich — wikariusza w Lublinie, proboszcza
w Sernikach, Włostowicach, Janowie Podlaskim, Biskupicach, Mar¬
kuszowie i Łukowie oraz kapelana więziennego na Zamku Lubel¬
skim; administracyjnych — w Sądzie Biskupim i jako prokurator
Kapituły Katedralnej w Lublinie; pedagogicznych — profesora Se¬
minarium Duchownego i katechety w szkołach prywatnych w Lu¬
blinie. W latach 1907-1911 przebywał w Petersburgu w charakterze
inspektora i profesora Akademii Duchownej. Tam przyznano mu
tytuł doktora teologii.
W okresie I wojny światowej w Lublinie wszedł do Lubelskie¬
go Miejskiego Komitetu Obywatelskiego, mającego półoficjalny
charakter organu samorządowego, działającego za zgodą Rosjan.
Został nawet jego wiceprzewodniczącym.
Od 1918 r. był związany z nowo powstałą diecezją podlaską;
został prałatem Kapituły Katedralnej w Janowie Podlaskim. Odtąd
		

/page0034.djvu

			pełnił funkcje: konsultora diecezjalnego, wizytatora klasztorów,
cenzora ksiąg religijnych, oficjała Sądu Biskupiego i wikariusza
generalnego. Prowadził też wykłady dla kleryków. W 192U r. Stolica
Apostolska mianowała go Protonotariuszem Apostolskim. W 1923 r.
zwolniony z niektórych urzędów został dyrektorem Gimnazjum
i Liceum Biskupiego oraz rektorem Mniejszego Seminarium Du¬
chownego w Siedlcach.
Ks. Dębiński był autorem podręcznika teologii pastoralnej i wielu
artykułów oraz współpracownikiem Encyklopedii Kościelnej i Pod¬
ręcznej Encyklopedii Kościelnej.
Zmarł w Siedlcach i tam został pochowany.
		

/page0035.djvu

			Hieronim Łopaciński
(według współczesnych nofafek)
/w€T p. Hieronim Łopaciński przybył do Lublina w 1883 roku. Pozna-
łem go na herbatce u ks. prefekta Swidzińskiego w roku 1886.
Zbliżyliśmy się do siebie dzięki temu, że dosyć dobrze znałem
gwarę i zwyczaje ludu podlaskiego, on zaś w owej chwili zajmował
się zbieraniem wyrażeń, przysłowi (!) i zwyczajów ludowych. Poma¬
łu zaprzyjaźniliśmy się i przyjaźń ta przetrwała aż do jego tragicznej
śmierci. Do 1896 roku nie było tygodnia, żebyśmy się przynajmniej
trzy lub cztery razy nie widzieli.
W chwili poznania go p[an] Łopaciński miał zaledwie 26 lat;
był niezwykle zdolnym i pracowitym, a wskutek tego już posiadał
bardzo wiele wiedzy. Przede wszystkim znał on doskonale wykłada¬
ne przez siebie przedmioty: grecki i łacinę, dzięki czemu dyrektor
gimnazjum, smutnej pamięci Rusin galicyjski, Siengalewicz, choć
go z całego serca nienawidził, znosił go w gimnazjum jako ostat¬
nią, a nieomylną powagę przy poprawianiu łacińskich i greckich
wypracowań maturalnych, które, jak wiadomo, potrzeba było odsy¬
łać do kuratorium warszawskiego. Nienawiść ta nikogo, kto znał
Siengalewicza, dziwić nie będzie, dla Siengalewicza bowiem Polska
i wszystko co polskie było nienawistnym, gdy Łopaciński całą duszą
ukochał Polskę i dla jej dobra poświęcał wszystkie chwile swojego
życia. Wszystko, co było polskim, żywo go interesowało, do wszyst¬
		

/page0036.djvu

			kiego chciał, choć maleńką cegiełkę pracy swej dorzucić. Jemu
Wystawa Lubelska Przemysłowo-Rolnicza w 1901 r. zawdzięczała
urządzenie prześlicznych działów ludowego i zabytków polskich;
on głównie rozbudził u wielu osób w Lubelskiem zamiłowanie do
zbierania zabytków przeszłości, podań i pieśni ludowych i do zapi¬
sywania wyrażeń, przez lud używanych, on wykrył, zbadał i opisał
wiele pamiątek historycznych polskich w Lublinie, prostując w ten
sposób błędy, które już zyskały prawo obywatelstwa w historii na¬
szego grodu; on przyczynił się do podtrzymania w mieście i okolicy
pomników naszej przeszłości, pisał wiele w rozmaitych kwestiach
historycznych, folklorystycznych, językowych itd. i wreszcie groma¬
dził książki i rękopisy, by z czasem dać Lublinowi to, co dlań było
niezbędnym, tj. księgozbiór naukowy. Na ten ostatni cel poświęcał
lwią cześć swej skromnej pensji nauczycielskiej. W mieszkaniu
jego przepełnionym półkami z książkami i zawalonym książkami
na podłodze, na stołach, na krzesłach, pod łóżkiem i gdzie tylko
było kawałek wolnej przestrzeni, bardzo często można było za¬
stać pejsatych handlarzy drukowaną bibułą, którą, o ile była coś
warta, profesor Łopaciński, po długim targu kupował za gotówkę
lub nabywał handlem zamiennym. Gdym raz zaszedł do niego,
natrafiłem na taką scenę: na stole leżały dwa ogromne foliały ja¬
kiegoś niemieckiego dzieła architektonicznego, oprawne w czarną
skórę, ze złoconymi brzegami i tuż stał Profesor z jakimś żydkiem,
trzymając stare spodnie, jeden za jedną a drugi na drugą nogawicę;
na krzesełku, na stosie książek leżała dobrze podszarzana kamizel¬
ka profesorska. Obydwie strony zajadle się targowały. Ponieważ
porozumienie nie następowało. Żyd sprawę całą zdał na mój sąd:
Niech ksiądz weźmie na delikatne sumienie i powie czy ja nie mam
krzywdy; ja za te dwie piękne księgi chcę stare spodnie i kami¬
zelkę, a p[an] Profesor daje mi tylko spodnie. W taki to sposób
powstawała „Biblioteka Lubelska"15.
15	Chodzi o Wojewódzką Bibliotekę Publiczną im. H. Łopacińskiego.
		

/page0037.djvu

			Poza tym żywo interesował się losem uczniów, nie był on bo¬
wiem nauczycielem, dla którego uczeń przedstawiał wartość pewnej
sumy wykutych aorystów i gerundiów, ale kochał młodzież szczerze
i serdecznie, odczuwał wszystkie jej potrzeby. W czasie opłat wpisów
szkolnych i zimą profesor Łopaciński stawał się wprost nieznośny.
To na wpisy, to na ubranie dla uczniów, to na książki, wszystkim
znajomym i nieznajomym Profesor kazał sobie płacić i, choć nie
zawsze chętnie, płaciliśmy, gdyż nie można mu było odmówić. Opie¬
ka jego nad pilnym, a ubogim uczniem nie kończyła się z chwilą
otrzymania przez tego ostatniego świadectwa dojrzałości, lecz szła
za nim do Warszawy lub Krakowa, i tam, już to przez wyszukiwanie
mu korepetycji, już też wyjednywanie zapomóg, umożliwiała mu
dalsze studia na uniwersytecie. Z drugiej strony był on wymagają¬
cym i prawdziwym biczem na leniuchów i birbantów, to też nie miał
u takich łaski i mścili się na nim, jak mogli, przedstawiając go jako
człowieka bez serca i suchego formalistę. Profesor Łopaciński bez
serca! Profesor Łopaciński suchy formalista! Gdyby do obalenia
tego niedorzecznego, a złośliwego twierdzenia nie wystarczało to,
co się wyżej powiedziało, mógłbym przytoczyć tu mnóstwo zabie¬
gów, które nie raz przedsiębrał dla wyratowania z biedy, zwłaszcza
podczas egzaminów maturalnych tych właśnie, którzy mu taką wy¬
rabiali opinię.
Zwykły tryb życia profesora Łopacińskiego był następujący:
wstawał o godzinie 7 V2 rano; o godzinie 2 V2 [po południu] wracał
z lekcji i do godz. 3 pracował; o godz. 3 spożywał obiad i znowu pra¬
cował do godz. 6; od godz. 6 do godziny 7 wieczorem przesiadywał
ze znajomymi w cukierni Semadeniego na rogu Poczętkowskiej16
i Krakowskiego Przedmieścia lub spacerował po Krakowskim
Przedmieściu, gdzie spotykał się z różnymi osobami i załatwiał
rozmaite sprawy; od 7 godz. siadał do pracy i pracował zwykle do
godziny 12 w nocy. Czasem bywał w teatrze, a czasem wybierał się
16	Obecnie ulica Staszica.
		

/page0038.djvu

			w odwiedziny do znajomych. Ponieważ w karty nie grywał, nie tań¬
czył, więc na rozmowie poważnej czas przepędzał, a właściwie on
zwykle mówił, a inni chętnie go słuchali. Bywały wypadki, że nawet
karciarze opuszczali zielone pole walki, by posłuchać wywodó»»
Profesora, np. o jakimś zwyczaju ludowym. Wymownym nie był;
słuchaczów pociągały do niego jego zapał i bezpretensjonalność
w opowiadaniu. Słowem, była to postać nie tylko typowa, ale i wpły¬
wowa w Lublinie.
By tej, tak owocnej pracy prof. Łopacińskiego przeszkodzić,
Siengalewicz czynił wszystko, co było w jego mocy. Gdy tylko do¬
wiedział się, że prof. Łopaciński pisze dużo i drukuje w kwestiach
naukowych polskich i po polsku pod pseudonimem „Rafał Lubicz",
przede wszystkim zaczął go obarczać mało produkcyjnymi, a dużo
zajmującymi czasu pracami, jak np. sprawdzanie biblioteki szkol¬
nej itp., następnie zaś, dowiedziawszy się wypadkowo od któregoś
z profesorów Uniwersytetu Berlińskiego, że Łopaciński znany mu
jest jako wytrawny znawca zwyczajów i obyczajów ludu polskiego,
gwar ludowych polskich oraz języka polskiego, i że niektórzy
z profesorów utrzymują z nim stosunki naukowe, zaczął w sposób
„przyjacielski” przekładać mu, że byłoby pożyteczniejszym dla niego
i bezpieczniejszym, gdyby pisał po rosyjsku i drukował w pismach
rosyjskich, albowiem żandarmeria ma go już na oku i być może,
że dawno by go już aresztowała, gdyby nie jego opieka i obrona.
Takie „przyjacielskie ostrzeżenia", stałe zatruwanie życia i mącenie
pokoju ducha trwały lata całe, a jednakże prof. Łopaciński, dzięki
swej żelaznej woli nie przestał pracować w raz obranym kierunku.
Obok woli iście żelaznej, pracowitości niezmordowanej, pamięci
zadziwiającej i gorącej miłości wszystkiego, co nasze, należy podkre¬
ślić w charakterze Profesora zupełny brak zarozumiałości i zazdrości
oraz uczynność, posuniętą do najwyższego stopnia. Jeżeli prosiło się go
o	pomoc naukową, o wskazanie jakiegoś źródła lub o radę, nie tylko że
nigdy nie wymawiał się brakiem czasu, lecz zawsze, o ile mógł, proś¬
bie uczynił zadość. Co więcej, gdy wiedział, że ktoś pracuje nad jakąś
		

/page0039.djvu

			kwestią, a podczas swych wycieczek wakacyjnych po bibliotekach
i muzeach, nawet zagranicznych, znalazł coś ważnego w tej kwestii,
przepisywał, przerysowywał i przywoził, chodziło mu bowiem nie o to,
kto opracowuje daną rzecz, lecz o to, by rzecz ta była opracowana jak
najgruntowniej. Podobne przysługi nie raz i mnie wyświadczał.
Pomimo, że prof. Łopaciński stał się znanym ze swoich prac
naukowych i Akademia Krakowska Umiejętności zaszczyciła go
tytułem swego Członka Korespondenta, a Uniwersytet Krakowski
proponował mu katedrę, nie przyjął jej, gdyż, jak do mnie mówił
niejednokrotnie, nie mógł ustąpić z placówki, którą zajmował, a któ¬
rą po jego ustąpieniu niewątpliwie zająłby Rosjanin.
Był gorącym stronnikiem szkół polskich, ale zarazem przeciwni¬
kiem bezrobocia szkolnego, był bowiem mocno przekonany, że do¬
brych szkół polskich przez bezrobocia i schlebianie dzieciom spo¬
łeczeństwo polskie nie dobije się nigdy. Potępiał również ustąpienie
księży prefektów ze szkół rządowych, gdyż, według jego słusznego
mniemania, nie należy mieszać polityki do religii, i dokąd jest jeden
uczeń katolik w szkole rosyjskiej, dotąd i prefekt ze stanowiska swe¬
go ustąpić nie może. Ponieważ te zdrowe zasady nie mogły przypaść
do gustu rozwydrzonym schlebianiem znacznej części społeczeń¬
stwa wyrostkom szkolnym, przysłano mu w 1906 roku dwa wyroki
śmierci, jeśli nie poda się do dymisji w gimnazjum rządowym. Profe¬
sor Łopaciński nie uwzględnił tego żądania, gdyż lękanie się każde¬
go wyrostka i zmienianie swych przekonań dlatego tylko, że tako¬
we nie podobają się temu lub owemu, nie jest godnym człowieka
rozumnego. Dla podtrzymania świeżo otworzonych szkół polskich,
które na razie pozbawione były dobrych nauczycieli, prof. Łopaciń¬
ski, pomimo braku czasu, zaczął w nich nauczać niektórych przed¬
miotów, żebrał dla uczniów, którzy musieli opuścić szkoły rządowe
i szukać nauki w Krakowie, ale w Lubelskim Gimnazjum rządowym
pozostał do końca życia, a koniec ten nastąpił najniespodziewaniej.
W Lublinie, tuż za rogatką lubartowską, jest pomniczek murowa¬
ny w kształcie obeliska. Historia tego pomnika [jest] taka. Gdy Lublin
		

/page0040.djvu

			zostawał pod panow aniem Austriaków, dnia 14 maja 1809 roku
zbliżył się doń książę Józef Poniatowski. Austriacy uchodząc za¬
brali z sobą kasy i wszystkie magazyny. Za uchodzącymi rzucił się
w pogoń pułk ułanów polskich, starł się z ariergardą austriacką tuż
za rogatką lubartowską i stracił kilku poległych. Nad grobem tych
poległych, których tuż pochowano, wzniesiono pomnik, o którym
mowa. Pomnik ten później nazwano figurą św. Rozalii z tego po¬
wodu, iż podczas jednej z epidemii cholery, która nie raz w wieku
zeszłym miasto nasze nawiedzała, lud umieścił na nim wizerunek
św. Rozalii, patronki od tej strasznej zarazy, palił przed nim lampki
i zbierał się tam na modlitwę. Weszło to w zwyczaj, który praktykuje
się po dzień dzisiejszy. Z czasem pomnik zaczął się niszczyć, a ponie¬
waż na odnowienie go pp. Tchorżewskije i Mienkiny nie pozwalali,
groziła mu zupełna ruina. Nastały czasy „wolnościowe" i nasze prze¬
śladowcze władze rządowe nie tylko przycichły, ale poukrywały się
z obawy rewolucyjnej kuli lub bomby. Skorzystał z tego profesor
Łopaciński, i zebrawszy między znajomymi potrzebną sumkę, zaczął
pomnik ten odnawiać. Tymczasem, dzięki podżegnaniu miejscowych
socjalistów, mularze zaprzestali roboty, stawiając nowe warunki do¬
prowadzenia odnowienia pomnika do końca. Skutkiem tego dnia 25
sierpnia 1906 roku prof. Łopaciński wraz z p. Rajskim, artystą mala¬
rzem, udał się na miejsce, by sprawę załagodzić. Stamtąd obadwa (!)
poszli na Lemszczyznę do p[ana] Kłobskiego, który o zachodzie słoń¬
ca odesłał ich swoimi końmi do miasta. Jakkolwiek prof. Łopaciński
mieszkał przy ul. Gubernatorskiej w domu pod nr. 1/172, pojechał na
ulicę Misjonarską, by odwieźć p[ana] Rajskiego do jego mieszkania
w domu Poppa, tuż obok pałacu biskupiego, pod nr. 2/213. Zjazd na
ulicę Misjonarską z Królewskiej, przy bramie, wiodącej do pałacu
biskupiego jest bardzo stromy i przykry. Ponieważ konie były młode
i nie umiały powstrzymać rozpędzonej bryczki, ta się przewróciła,
wyrzucając pr[ofesora] Łopacińskiego na kupę zwalonych kamieni,
wskutek czego złamał on 4 żebra. Odniesiono go do mieszkania
p[ana] Rajskiego, gdzie w parę godzin potem zakończył życie.
		

/page0041.djvu

			Pod względem religijnym pr[ofesor] Łopaciński, jak o tym mia¬
łem sposobność przekonać się, ciągle z nim obcując i niejednokrot¬
nie goszcząc go u siebie na wsi po kilka dni podczas świąt Bożego
Narodzenia i Wielkanocy, był człowiekiem wierzącym. Zaraz po wy¬
padku przybyli do jego łoża dwaj kapłani: ks. Zenon Kwiek (obecny
rektor lubelskiego seminarjum duchowego) i ks. Ignacy Kłopo¬
towski, redaktor pisemek katolickich, wychodzących w Lublinie.
Ks. Kwiek, widząc stan groźny, zapytał chorego, zupełnie przytom¬
nego, lecz duszącego się wskutek napływu krwi do płuc i jęczącego
z bólu, czy chce spowiadać się, na co w odpowiedzi otrzymał przy¬
zwalające poruszenie głową. Pomimo to ks. Kwiek, spostrzegłszy,
że spowiadanie chorego w takim stanie jest fizycznym niepodobień¬
stwem, gdyż lada chwila może ducha wyzionąć, pobudził go do żalu
za grzechy i polecił bić się w piersi i mówić: „Boże, bądź miłościw",
co chory w tej chwili wykonał, dotykając kilkakrotnie piersi ręką
i coś niewyraźnie szepcąc. Po daniu choremu rozgrzeszenia i Ostat¬
niego Namaszczenia Olejem św. ks. Kwiek zaczął czytać modlitwy za
konających i poddawać choremu akty strzeliste. Chory usłyszawszy
je przestał jęczeć, zdawało się, że się skupił w sobie i że w tym sku¬
pieniu trwał chwil kilka. Potem wstrząsnął go dreszcz bólu i głowa
mu opadła na piersi. Ks. Kwiek wezwał obecnego przy chorym dra
Stanisława Dobruckiego, który skonstatował śmierć. (O ostatnich
chwilach pr[ofesora] Łopacińskiego opowiadano mi podczas jego
pogrzebu. Wtedy mieszkałem w Janowie Podlaskim. Powyższa no¬
tatka spisana była przeze mnie w parę lat po śmierci pr[ofesora]
Łopacińskiego i tu podałem ją z bardzo małymi uzupełnieniami.)
Ksiądz dr Karol Dębiński z Siedlec
Siedlce, dnia 29 stycznia 1927 roku
BŁ Rkps 2065 Korespondencja Feliksa Araszkiewicza z lat 1924-1966 w sprawach zawodo¬
wych, wydawniczych i literackich k. 48-50
		

/page0043.djvu

			Bronisław Wincenta Eustachiewicz
(1850-1909)
Nauczyciel
Urodził się w Leżajsku. Był nauczycielem gimnazjum gubernialnego
w Lublinie już w latach 80. XIX w. Uczył łaciny. Z okresu strajku
szkolnego 1905 r. jeden z uczniów wystawił mu mało pochlebne
świadectwo: „Zawsze jednaki, monotonny, nie istniał dla nas jako
człowiek, ani tym bardziej Polak". W 1907 r. w drodze rozporządze¬
nia kuratora Warszawskiego Okręgu Naukowego został mianowa¬
ny nauczycielem języka polskiego w tymże gimnazjum. Zmarł 6 VI
1909 r. w Lublinie.
		

/page0044.djvu

			Przemówienie Bronisława Eusfachiewicza
wygłoszone na pogrzebie Łopacińskiego
Prochem i marą jesteśmy!
"WtflSL osadnym stwierdzeniem przytoczonej cytaty z Horacego jest
< 1 ta otwarta mogiła, która za chwilę pochłonie zwłoki człowie-
JLS ka, który jeszcze w dzień swojej śmierci cieszył się pełnią
sił zdrowia i przyjmował żywy udział w pracy dla dobra społeczeń¬
stwa.
Śp. Hieronim rozpoczął swój zawód pedagogiczny w Warszawie,
skąd w pół roku został w styczniu 1884 r. przeniesiony do gimna¬
zjum lubelskiego, w którym aż do chwili zgonu wykładał języki
starożytne oraz język polski. Obcując przez lat przeszło 20 ze śp.
Hieronimem przy wspólnym warsztacie pracy i znajdując się z nim
ciągle w zażyłych koleżeńskich i towarzyskich stosunkach, mogę
stwierdzić, że on kochał ten u nas, ciernisty ze wszech miar nauczy¬
cielski zawód, kochał uczącą się młodzież, którą nie tylko wzboga¬
cał wiedzą w murach szkolnych, lecz także wspierał radą, a często
i kieszenią poza murami szkoły. W stosunkach z młodzieżą był
otwartym i stanowczym, karcąc bez ogródek, po ojcowsku, jej wady
i zachęcając do wytrwania w dobrym. W wykonaniu zawodowych
obowiązków był śp. Hieronim wzorem pilności i sumienności, posu¬
		

/page0045.djvu

			wanej aż do pedantyzmu. Posiadając bogate prawie wszechstronne
naukowe wiadomości, zwłaszcza w dziedzinie językoznawstwa i histo¬
rii ojczystej, odznaczał się zawsze skromnością i nigdy nie odmawiał
podzielić się zdobytą przez niego wiedzą. Że zaś pracował nie dla
siebie, lecz dla ogółu, dowodem tego niejednokrotnie wyrażone
przez niego życzenie, że pragnąłby kiedyś swoją bogatą bibliotekę,
z takim nakładem pracy i kapitału zebraną, oddać tu w Lublinie,
na własność społeczeństwa.
To, o czym wyżej powiedziałem, stanowi zaledwie połowę dzia¬
łalności zmarłego. Poza zajęciami szkolnymi śp. Hieronim wszystek
czas swobodny, codziennie, aż do późna w nocy, poświęcał czytaniu
i badaniu piśmiennictwa polskiego i łacino-polskiego od najdawniej¬
szych czasów. W tym celu skąd tylko mógł nabywał książki i manu¬
skrypty, w których spodziewał się znaleźć materiał ku wzbogaceniu
języka, literatury i historii ojczystej. Zawdzięczając mrówczej swej
pracy, on wiele rzeczy, prawie przepadłych, albo zapomnianych,
podał do powszechnej wiadomości; pod tym względem był podob¬
nym do szlifierza, który niepozornemu kamieniowi nadaje formy
i blaski. Jako gruntowny znawca przeszłości Lublina, był jego chlu¬
bą, gdyż słowem i piórem głosił ubiegłe dzieje tego miasta w nale¬
żytym ich oświetleniu.
Część Ci, znany oraczu na niwie społecznej, cześć Ci, siewco
zdrowych zasad w sercach młodzieży, cześć Ci przede wszystkim
za to, że umiłowawszy tę ziemię ojczystą i jej dzieje, w złej i dobrej
dobie, łączyłeś przeszłość z teraźniejszością i w tych tak ciężkich
dla Narodu Polskiego chwilach wskazywałeś, że odrodzenie może
nastąpić tylko na fundamentach przeszłości!
Odpoczywaj snem wiecznym, druhu serdeczny, wdzięczna pa¬
mięć o Tobie w nas żywych nigdy nie zaginie.
Śpij spokojnie!
.Ziemia Lubelska*. R. 1 (1906) nr 210 s. 1-2
		

/page0047.djvu

			Kazimierz Janczvkowski
(1888-1972)
Nauczyciel, regionalista, działacz społeczny
Urodził się w Metelinie k. Hrubieszowa. Wcześnie osierocony, wycho¬
wywał się pod opieką ciotki. Naukę w gimnazjum lubelskim rozpo¬
czął w 1897 r., jednak go nie ukończył, wydalony za udział w strajku
szkolnym 1905 r. Dokończył kształcenie w polskiej szkole, gimna¬
zjum im. Stefana Batorego. Studiował medycynę w Monachium
i	Pradze, ale jej nie ukończył. Natomiast sukcesem zakończyły się
studia w Petersburgu w 1915 r. w Instytucie Wychowania Fizycznego
i	w Uniwersytecie Poznańskim w 1923 r. na kierunku geografia.
Pracę nauczycielską rozpoczął w Rosji (Petersburg, Syzrań). Po Re¬
wolucji Październikowej w 1918 r. wraca do kraju i osiada w Chełmie,
gdzie podejmuje pracę pedagogiczną w gimnazjum i liceum im. Ste¬
fana Czarnieckiego. Na emeryturę przeszedł w 1968 r.
Pasją życiową Kazimierza Janczykowskiego były krajoznawstwo
i	etnografia. Był współzałożycielem Polskiego Towarzystwa Krajo¬
znawczego w Chełmie (1929) oraz wieloletnim organizatorem szkolne¬
go i miejskiego ruchu turystyczno-krajoznawczego. Przyczynił się do
rozwoju i wzbogacenia zasobów Muzeum Ziemi Chełmskiej, którego
był kustoszem. Czynnie uczestniczył w działalności społecznej w kilku
organizacjach i samorządzie miejskim. Jest autorem 7 książek i wielu
artykułów popularyzujących historię i piękno Ziemi Chełmskiej.
Zmarł w Chełmie i tam pochowany na cmentarzu przy ul. Lwowskiej.
		

/page0048.djvu

			Jak fo dawniej bywało
mdno byłoby mi obecnie ustalić, w którym roku życia po-
łknąłem haczyk krajoznawczy. Dość na tym, że tkwił on sobie
JL cichutko w organizmie i stale utrzymywał zamiłowanie do
piękna ziemi ojczystej.
Jako dziecko wakacje letnie spędzałem zawsze w wiosce rodzinnej
mojej matki, w Osinach, między Bełżycami a Chodlem, gdzie nabie¬
gałem się do syta po polach, łąkach i lasach. Gdy zaś byłem w młod¬
szych klasach gimnazjum w Lublinie, na ferie letnie zabierał mnie
wuj do Krzczonowa. Z tych słonecznych i bajecznie kolorowych lat
krzczonowskich najbardziej utkwiły mi w pamięci doroczne odpu¬
sty „na Zielną", huczne weseliska, no... i spotkanie na polu podczas
żniw z moim profesorem i wychowawcą Hieronimem Łopacińskim.
Na odpustach oczy rozbiegały się we wszystkie strony, gdy patrzy¬
łem na mieniące się barwami tęczy ubiory kobiet i dziewcząt, na bo¬
gate w desenie chusty lub opaski, służące do przybrania głów ko¬
biecych. Również mężczyźni przywdziewali brązowe sukmany, suto
naszywane czerwienią spod których wyglądały niebieskie kamizele,
narzucone na białe, lniane koszule. Nawet wyrostki — szesnastolatki,
pochodzące z zamożniejszych gospodarstw, miały własne, brązowe
sukmany, dopasowane do figury. Miło było widzieć ojcu i matce syna
w zgrabnej sukmanie. Nic dziwnego, że z takiej młodzieży wyrasta¬
		

/page0049.djvu

			ły dorodne pary, kochały się i zaślubiały. Ot... i weselisko gotowe!
Z dala od dużego miasta (pięć mil od modnych sklepów) takie ono,
jakie było wczoraj, jakie można podziwiać na scenie, wpatrując się
w akcję „Wesela lubelskiego". Autorzy tej sztuki zaczerpnęli żywcem
treść, tło, weselne stroje ludowe, obrzędy, śpiew i muzykę z kilku
wesel regionu krzczonowskiego, od dawnych, znajomych mi rodzin
Żaglów, Piskorszczaków, Robaków, Hotyńskich, Szpaków i innych.
U bogatych Robaków huczne wesele: wydają za mąż jedynaczkę
—	Rozalkę. Już z dala słuchać dźwięki kapeli: dwoje skrzypiec, bas,
płaksiwy flet i bębenek z dzwoneczkiem, który dodawał animuszu.
Przez otwarte okienka obszernej, ale niskiej izby bucha żar rozgrza¬
nych ciał ludzkich, nasiąknięty wszelaką weselną wonią. Widać było
wirujące pary, dolatywały odgłosy hołubców i uderzenia podkówek,
że aż skry sypały się po klepisku. Dziewki zaś obrzucały swych tan¬
cerzy ogniem błyskawic, wyrzucanych z błyszczących źrenic. Nagle
pan młody, trzymając w pół Rozalkę, stanął przed kapelą i zaśpiewał
junackim głosem:
„...Chodź, Rozalka w tany; bo ja Twój wybrany. Grajta, grajki,
wiele na nasze wesele!" A drużyna weselna huknęła: „Grajta, graj¬
ki, krzczonowiaka! Nuż w pląsy! Obertaka!" Zagrzmiała, zadrżała
w Krzczonowie ziemia. Zakotłowało się w Robakowej izbie, aż wiatr
wionął wokoło i przyćmił naftowego kopciuszka. Zdawało się
chwilami, że od takiego krzczonowiaka chałupa fruwała. I tylko
w półmroku izby weselnej rozbrzmiewały głosy swawolnej piosenki
weselnej drużyny...
Nagle w momencie najwyższego rozbawienia w drzwiach izby
stanęły dwie białe postacie. Jak na skinienie różdżki czarodziejskiej
w izbie zaległa cisza. W imieniu rozbawionych weselników gospo¬
darz domu, stary Robak, powitał przybyłych. Jeden z nich był to
szczupły, rześki starzec, siwiuteńki jak gołąbek, w długim do ziemi
białym płaszczu lnianym. Był to miejscowy proboszcz, ks. Wojciech
Wiąckowski, jubilat, który przez całe swoje kapłaństwo włodarzył
w jednej krzczonowskiej parafii. Przyszedł, by złożyć życzenia
		

/page0050.djvu

			Rozalce, którą chrzcił, a teraz dawał jej ślub, tak samo jak przed laty
jej ojcu. Druga biała postać, nieco młodsza od proboszcza, to miej¬
scowy, krzczonowski konsyliarz, powszechnie szanowany dr Hono¬
ry. Leczył wszystkie dolegliwości, stosując jeden i ten sam środek,
który nosił ze sobą w słoiku. Tym cudownym lekiem była pijawka.
Sztuka i tajemnica leczenia polegała na umiejętnym postawieniu pi¬
jawki. Po ł liku minutach składania życzeń „biali goście" udali się do
sąsiedniej izby, a wtedy pan młody zakomenderował: Grać i tańczyć
krzczonowiaka z pijawką! I z życiem skoczyły pary w tan.
Cofam kalendarz swojego życia o 68 lat. Jest połowa sierpnia
1901 r. Jako 14-letni gimnazjalista spędzam właśnie ferie letnie
w Krzczonowie u wuja. Pomagam w polu przy żniwach i dochodzę
do wniosku, że do pracy w polu zbyteczna jest znajomość języka
greckiego, nad czym trzeba tracić tyle czasu i energii. Sprzątaliśmy
ostatnie snopki pszenicy, ładując je na wóz. Popołudniowe słońce
paliło mocno, było gorąco i duszno. Wtem od strony Olszanki
dostrzegliśmy na widnokręgu jakiś biały, zwolna poruszający się
punkt. Po paru minutach można było stwierdzić kontury człowieka.
Rozpoczął się spór, kim jest przybysz? Jutro odpust: może kramarz,
wróżbiarz, „Węgier" kuglarz? Aż wreszcie, nie dowierzając własnym
oczom, skoczyłem z radości i zawołałem: „to Hiruś! mój kochany
Hiruś! mój wychowawca i profesor! To nasz mąż grecko-łaciński,
pan Hieronim Łopaciński". Z tymi słowy wybiegłem na powitanie
nauczyciela, przystanąłem, szurnąłem nogami i do przechodzącego
obok wyrecytowałem radośnie: „Salve, carissime magister"!17 Hiruś
popatrzył przez okulary dobrotliwym wzrokiem, uśmiechnął się i od¬
powiedział: „Salve, mi bone puer!"18 Hiruś zatrzymał się, złożył wielki,
biały parasol osłaniający go od słońca, podszedł ku mnie, podał rękę
i po krótkiej rozmowie poszliśmy razem w stronę wsi. Zaprowadzi¬
łem profesora na plebanię, gdzie oczekiwał go ks. Wiąckowski.
17	Witaj, najdroższy nauczycielu !
18	Witaj, mój dobry chłopcze !
		

/page0051.djvu

			Podczas rozmowy profesora z proboszczem przyglądałem się
z ganku plebani przygotowaniom do jutrzejszego odpustu. Na ogro¬
mnym placu pomiędzy kościołem, plebanią, kuźnią, zajazdem Ho-
tyńskiego, Szmulem i szkołą rosły stragany, kramy, mieniły się
paciorki, błyszczały koraliki, rzędami stały gliniane koguciki; tam
leżały piękne fujarki, tu wisiały pozłacane trąbki, a obok w siatce kil¬
ka piłek różnego rodzaju. Można było stać godzinami i obserwować
zgiełkliwy plac odpustowy. Dalsze spostrzeżenia przerwał mi głos
profesora: „Słuchaj, Kazik, dziś jesteś już wolny, ale jutro zgłosisz
się na plebanię i będziesz moim przewodnikiem w wędrówkach po
Krzczonowie i okolicy. Na parę dni ksiądz-jubilat oddał mi do dys¬
pozycji pokój gościnny na plebani. Bądź zdrów, chłopcze!" Radość
moja nie miała granic.
Nazajutrz, 15 sierpnia 1901 r. o godzinie siódmej wyruszyliśmy
z profesorem do starego dworku w Borzęcinie. Prowadziłem polny¬
mi ścieżkami, skracając drogę. Po drodze profesor tłumaczył mi,
na czym polega poznawanie ziemi ojczystej i co to człowiekowi daje.
W Borzęcinie profesor obejrzał bibliotekę dworską, wybrał kilka
książek, schował je do swojej torby i zabieraliśmy się do odejścia.
Niespodziewanie przed werandę zajechała staroświecka bryka, a na
niej właściciel majątku, by odwieść nas do Krzczonowa. Trafiliśmy
w największy rozgwar odpustowy.
Przez trzy dni byłem przewodnikiem mojego wychowawcy.
Nad wieczorem po odpuście złożyliśmy wizytę konsyliarzowi Hono-
remu, a nazajutrz rano penetrowaliśmy strychy kościelne. Podziwia¬
łem, z jaką zręcznością uwijał się Hiruś po belkach i zakamarkach
starych poddaszy. Po obiedzie w zakrystii i na probostwie odbyły się
oględziny księgozbioru, wieczorem zaś wyruszyliśmy do poważniej¬
szych gospodarzy i osób. Poznał profesora wójt Kuczyński, nauczy¬
ciel Wiikowski, Żagiel, Wróbel, Hotyński, Robak i inni. Zestaw
starych książek, rękopisów, starodruków, kilkanaście numizmatów,
dwie krzemienne siekierki i jakieś drobiazgi, wszystkie te skarby,
jak nazywał je Hiruś, znalazły się w jego dużej torbie.
		

/page0052.djvu

			Trzeciego dnia udałem się z profesorem na wycieczkę do staro¬
żytnych, tajemniczych kurhanów, ukrytych w gąszczach na północ
od wsi. Godna zastanowienia była forma kurhanów: jeden z nich był
zbliżony do koła, drugi miał kształt prostokąta, a trzeci wyraźnego
krzyża. Wieczorem pomagałem wychowawcy przy układaniu zebra¬
nych przedmiotów, a raniutko 18 sierpnia trzeba było się rozstać.
Ogarnęła mnie jakaś dziwna żałość, coś ścisnęło mnie w gardle,
łzy zakręciły się w oczach. Zauważył to Hiruś, podszedł do mnie,
poklepał po ramieniu i rzekł: „Dziękuję ci za dobrą służbę i wróżę,
że będziesz w przyszłości doskonałym krajoznawcą. Od września
zostajesz moim drugim pomocnikiem fundamentalnej biblioteki
w gimnazjum".
Profesor uścisnął m rękę, pogłaskał po twarzy, wsiadł ma fur¬
mankę i odjechał. Przez dłuższy czas wpatrywałem się w postać od¬
dalającego się Hirusia, aż skryła się zupełnie za wzgórzem Olszanki.
Na trzeci dzień materiały, pozostawione przez profesora w Krzczo¬
nowie, wnosiliśmy do jego mieszkania przy ulicy podówczas Guber-
natorskiej.
„Poznaj Swój Kraj". R. 12 (1969) nr 8 s. 14
		

/page0053.djvu

			Adam Antoni Kryński
(1844-1932)
Filolog, nauczyciel szkolny i akademicki,
organizator życia naukowego
Urodzony w Łukowie na Lubelszczyźnie w rodzinie urzędniczej. Na¬
uki początkowe i średnie pobierał w Siedlcach i Warszawie. W latach
1862-1866 kształcił się w warszawskiej Szkole Głównej na Wydziale
Matematyczno-Fizycznym, a następnie Filologicznym. Po studiach
specjalizował się w Lipsku w zakresie slawistyki.
Od początku lat 70. XIX w. aż do uzyskania (I) emerytury w 1906 r.
pracował w Warszawie, w tamtejszych szkołach średnich, ucząc języ¬
ków: greckiego, łaciny i francuskiego.
W 1908 r. powierzono mu katedrę filologii słowiańskiej na Uni¬
wersytecie Lwowskim. Należał do organizatorów Uniwersytetu War¬
szawskiego, w którym był przez 4 lata (1915-1919) pierwszym kie¬
rownikiem katedry języka polskiego. W środowisku warszawskim
stworzył wzór praktycznego językoznawstwa. W 1919 r. przeszedł
na (II) emeryturę, będąc dalej czynnym naukowo.
Plonem jego pracy naukowej prowadzonej przez ponad 60 lat
(od 1871) jest ponad 400 publikacji, artykułów i recenzji, głównie
z językoznawstwa. Ma duże zasługi jako organizator nauki. Był m.in.
współinicjatorem czasopisma „Prace Filologiczne" (T. 1:1885), redak¬
torem szeregu przedsięwzięć wydawniczych, m.in. Wielkiej Encyklo¬
pedii Powszechnej Ilustrowanej, „Ludu" (od 1908), „Wisły" (od 1915).
Ma zasługi jako wydawca zabytków staropolskich.
		

/page0054.djvu

			Był członkiem Polskiej Akademii Umiejętności (od 1875). Należał
do organizatorów Towarzystwa Naukowego Warszawskiego, Towa¬
rzystwa Kursów Naukowych (późniejszej Wolnej Wszechnicy
Polskiej.
Zginął tragicznie w Warszawie w 1932 r.
		

/page0055.djvu

			Hieronim Łopaciński 1860-1906
W dniu 24 sierpnia 1906 r. śmierć zabrała społeczeństwu
naszemu zacnego człowieka, zamiłowanego i niestru¬
dzonego badacza naukowego, członka krakowskiej Aka¬
demii Umiejętności. Strata to tym cięższa, że nastąpiła zupełnie
niespodziewanie, w chwili gdy H. Łopaciński w 46. roku życia
najlepszym cieszył się zdrowiem i oddany badaniom z właściwą
mu energią pracował nad ukończeniem poważnych dzieł nauko¬
wych.
Działalność badawcza jego umysłu była rozległa, różnych dzie¬
dzin nauki sięgająca. Językoznawstwo polskie, starożytności, ludo-
znawstwo, wszystko, co dotyczy wiedzy kraju ojczystego: jego prze¬
szłość dziejowa, pomniki kultury, literatura, język, lud, jego życie,
zwyczaje, umysłowość, itd., wszystko to wchodziło w zakres badań
zgasłego uczonego.
Hieronim Rafał Łopaciński pochodził z ziemi Kaliskiej; urodził
się 30 września 1860 r. we wsi Ośno Górne, w powiecie nieszaw-
skim; nauki gimnazjalne pobierał w Kaliszu, następnie kształcił się
w Uniwersytecie Warszawskim na wydziale filologiczno-historycz-
nym, który ukończył w roku 1883 ze stopniem kandydata filologii.
W tymże roku został nauczycielem języków starożytnych w gimna¬
zjum 3. w Warszawie, a w 1884 [r.] przeniesiony na takież stanowi¬
		

/page0056.djvu

			sko w gimnazjum w Lublinie, gdzie pozostawał przez lat 22, aż do
ostatnich dni życia.
Wcześnie rozbudził w sobie zamiłowanie do nauki, które na¬
stępnie rozwinęło się i spotęgowało, tak że w ciągu życia wszystek
czas, wolny od obowiązków pedagogicznych, zajęciom naukowym
poświęcał. Po skończeniu Uniwersytetu przede wszystkim zabrał
się do studiów gruntowniejszych nad polszczyzną; w tej bowiem
dziedzinie słuchacz filologii wynosił z Uniwersytetu Warszawskiego
zaledwie ogólnikowe i pod względem naukowym bardzo powierz¬
chowne wiadomości. Inaczej też być nie mogło, skoro przez cały
czas istnienia tego Uniwersytetu, od roku 1869, to jest od chwili znie¬
sienia Szkoły Głównej, miejsca w nim dla katedry języka polskiego
nie było, z widoczną — rzecz prosta — szkodą dla nauki filologii
słowiańskiej w tymże Uniwersytecie i z niemniej wyraźną a dotkliwą
krzywdą dla społeczeństwa polskiego.
Prace naukowe, którymi się Łopaciński w ciągu życia zajmował,
dotyczą głównie językoznawstwa polskiego, ludoznawstwa i staro¬
żytności.
Z zakresu językoznawstwa ogłosił kilka zabytków języka
staropolskiego wraz z ich opracowaniem i zbiory wyrazów, które
nieustannie gromadził bądź z nieznanych rękopisów i druków, bądź
z żywej mowy ludu, w różnych okolicach kraju dotąd używane.
Pomiędzy zabytkami, przez niego odnalezionymi i ogłoszonymi,
znajdują się i takie osobliwości, jak nieznana przedtem bibliografii
książka z r. 1542 pn. „Sąd Parysa", najdawniejsza gra polska druko¬
wana. Wierszowany ten utwór w dokładnym przedruku z podobi¬
znami tekstu i rycin ogłosił w „Pracach Filologicznych", podobnie
jak i inne zabytki staropolskie. Różne opracowania wyrazów daw¬
nych, glosy godne uwagi i zbiory prowicjonalizmów, przez Łopaciń-
skiego wydane są znakomitym wzbogaceniem słowozbioru języka
polskiego. Tu także należy cenna jego rozprawa o języku „Figlików"
Reja, zamieszczona przy wydaniu tych wierszy w pięknej podobiźnie
w r. 1905 ku uczczeniu czterechsetnej rocznicy urodzin Reja.
		

/page0057.djvu

			W dziedzinie badań ludoznawczych Łopaciński był niemniej
zamiłowanym i gorliwym pracownikiem. Od wczesnej młodości
interesował się ludem wiejskim, jego życiem, zwyczajami, obrzę¬
dami, podaniami i pieśniami, które zapisywał i skrzętnie gromadził
jako materiał do badań naukowych. W ożywionym ruchu, jaki się
skupił przez lat kilkanaście około redakcji „Wisły", Łopaciński brał
czynny i bardzo znaczny udział. W rocznikach „Wisły" drukował
mnóstwo przeglądów, sprawozdań z książek i czasopism, oraz przy¬
czynków z dziedziny ludoznawstwa. Jeżeli Karłowicz, jako redaktor
i kierownik był duszą „Wisły", to niewątpliwie Łopaciński był najpil¬
niejszym, najwytrwalszym, współpracownikiem tego pięknego wy¬
dawnictwa. W książce też pn. „Życie i prace Jana Karłowicza" (1904),
którą redagował wspólnie z E. Majewskim, opracował kilka działów,
a z pomiędzy nich najobszerniejszy „Ludoznawstwo, mitologia i kul¬
tura pierwotna" (192-294) poświęcony jest rozbiorowi prac i ocenie
zasług Karłowicza w tych dziedzinach nauki.
Badanie starożytności kraju przedstawiało szczególny po¬
wab dla umysłu Łopacińskiego, rozmiłowanego w ojczystych po¬
mnikach. W podróżach też swoich po wszystkich dzielnicach kraju
robił poszukiwania, zbierał, a następnie ogłaszał wiadomości i róż¬
ne przyczynki, wyjaśniające niejeden szczegół z dziejów kultury
kraju lub pewnych miejscowości. Przeszłość starożytnego Lublina
ze wszystkimi jego zabytkami i pomnikami znał wybornie i źró¬
dłowo; według utartego wyrażenia „Łopaciński był żywą kroniką
Lublina".
Gorliwy i wytrwały pracownik, przekonany głęboko o potrzebie
pracy, jej zamiłowania i szerzeniu nieustannego w kołach najdal¬
szych, Łopaciński przy swoim szczerym i pociągającym obejściu
posiadał szczególny dar zachęcenia do zajęć naukowych i pracy
badawczej. Młodym zwłaszcza pracownikom określał i wskazywał
pola, wymagające tej pracy, wytykał drogi i chętnie udzielał ku
temu rad i wskazówek. Czynił zaś to ze zwykłym sobie ożywieniem,
częstokroć z zapałem, które udzielały się słuchaczom, był dla. nich
		

/page0058.djvu

			podnietą moralną, budziły wiarę w ich własne siły i do działania
skłaniały.
Sam pełen zasług, cenił wysoce naukę i zasługi innych, którzy
dla nauki ojczystej pracowali. Dowód szczerego hołdu złożył w pięk¬
nych zarysach biograficznych kilku zmarłych uczonych, jak: Lucja¬
na Malinowskiego, Jana Karłowicza, Oskara Kolberga i Stanisława
Staszica. Ostatnie wspomnienie o Staszicu drukował Łopaciński na
parę tygodni przed śmiercią w tygodniku ilustrowanym lwowskim
„Nasz Kraj" (4 sierp[nia] 1906). Skreślił je z powodu 80. rocznicy zgo¬
nu tego męża, dla którego czcią wielką był zawsze przyjęty.
Wkrótce potem nieszczęśliwy wypadek położył kres życiu zasłu¬
żonego miłośnika nauki. I ustała na zawsze praca dzielnego badacza
i zacnego człowieka.
A. A. K.
„Prace Filologiczne' T. 6 (1906) z. 1 s. 410-413
		

/page0059.djvu

			Hieronim Łopaciński (1860-1906).
Wspomnienia pośmiertne
yfofc iężką i niepowetowaną stratę poniosła nauka polska i społe-
y czeństwo nasze przez śmierć śp. Hieronima Łopacińskiego.
Świeża ta strata tym boleśniej się odczuwa, że przypadła tak
nagle i niespodzianie, w chwili, kiedy nasz uczony znajdował się
w pełni sił fizycznych i umysłowych i zupełnym cieszył się zdro¬
wiem. Nieszczęsny wypadek zrządził, że H[ieronim] Łopaciński,
jadąc po spadzistej ulicy w Lublinie (23 sierpnia wieczorem), wypadł
z bryczki, uniesionej wystraszonymi końmi, wskutek czego poranio¬
ny śmiertelnie, w kilka godzin życie zakończył (24 sierpnia 1906 r.).
W ten tragiczny sposób śmierć zabrała społeczeństwu zacnego,
powszechnie szanowanego człowieka, jednego z najlepszych synów
ziemi, niezwykłych przymiotów obywatela i zarazem niestrudzone¬
go badacza naukowego, odrywając go na zawsze od prac, którym się
z gorącym zamiłowaniem i rzadką wytrwałością oddawał.
Śp. Łopaciński w początku lipca rb. był obecny na Zjeździe Re-
jowskim w Krakowie i brał czynny udział w posiedzeniach komisji
ortograficznej tego zjazdu; następnie bawił czas jakiś w Truskawcu
w Galicji, w początku sierpnia drukował w tygodniku ilustrowanym
lwowskim „Nasz Kraj" (zeszyt 5, d. 4 sierpn[ia]) artykuł o „Grobie
Staszyca na Bielanach pod Warszawą", z powodu 80. rocznicy jego
śmierci, a potem w tymże miesiącu powrócił do Lublina, by zwycza¬
		

/page0060.djvu

			jem lat poprzednich wszystek czas, wolny od zajęć nauczycielskich,
poświęcać dalszej pracy i badaniom naukowym. Niestety, zawistny
los nie pozwolił mu więcej dla pożytku nauki polskiej pracować!
Z prac naukowych, które za życia ogłosił, i z nowo podjętych,
w części wykończonych, jako też z niezliczonej ilości artykułów,
rozbiorów i sprawozdań, które po różnych czasopismach w ciągu
dwudziestu kilku lat umieszczał, wnioskować możemy, jak rozległa
była działalność jego umysłu, jak różnych dziedzin nauki sięgająca.
Jakoż wszystko, co dotyczy wiedzy kraju ojczystego: jego przeszłość
dziejowa, pomniki kultury, literatura, język, lud, jego życie, zwycza¬
je, mowa, umysłowość itd., wszystko to wchodziło w zakres badań
zgasłego uczonego.
Poszukiwania i badania swoje prowadził umiejętnie; opierał je
na materiale pewnym, docierał do źródeł, często nieznanych i przez
nikogo nietkniętych, krytycznie z ich umiał korzystać i tą drogą
dochodził do wniosków, zdobywał prawdę lub do jej rozjaśnienia
się przyczyniał. Artykuły jego, w czasopismach ogłaszane, zawierają
wiele tego rodzaju przyczynków naukowych. Wiadomości i zdoby¬
czy swoich udzielał najchętniej innym. Szczery i łatwy w obejściu,
żywym i pociągającym sposobem opowiadania obudzał w słuchaczu
zamiłowanie do rzeczy swojskich, a słowa te z przejęciem, nierzad¬
ko z zapałem wypowiadane, były dla niejednego zachętą i podnietą
moralną do pracy i poszukiwań naukowych.
W Lublinie, gdzie od 20. lat mieszkał, był osobistością popularną
i ogólnie poważaną. Przeszłość starożytnego grodu ze wszystkimi
jego zabytkami i pomnikami znał wybornie i źródłowo: według
utartego wyrażenia „Łopaciński był żywą kroniką Lublina". Korzy¬
stano też wiele z tej jego wiedzy gruntownej. Zwiedzający miasto,
zarówno zawodowi uczeni, jak i inni miłośnicy pamiątek ojczystych
znajdowali w nim wytrawnego, a zawsze chętnego przewodnika.
W roztrząsaniu pytań i spraw ogólniejszego znaczenia, społecznych
i naukowych, brał czynny udział, służąc zawsze radą i wskazówkami
rozumnymi. W życiu umysłowym Lublina, w jego ruchu piśmienni¬
		

/page0061.djvu

			czym ostatnich lat kilkunastu, Łopaciński był czynnikiem dodatnim,
postacią wybitną, wielce pożyteczną i cenioną. Toteż zrozumieć ła¬
two, że niespodziana wiadomość o jego śmierci wywołała w całym
mieście wrażenie wstrząsające, które niebawem i w całym kraju
ogarnęło warstwy światlejsze, wywołując wszędzie żal w sercach
głęboki i szczery z powodu tak wielkiej straty.
W tym krótkim wspomnieniu, poświęconym pamięci zacnego
człowieka, przytoczyć możemy główniejsze tylko szczegóły z jego
pracą wypełnionego żywota.
Śp. Hieronim Rafał Łopaciński pochodził z ziemi kaliskiej.
Ur[odzony] 30 września 1860 r. we wsi Ośno Górne, w powiecie nie-
szawskim; nauki gimnazjalne pobierał w Kaliszu, następnie kształcił
się w Uniwersytecie Warszawskim, na wydziale filologiczno-histo-
rycznym, który ukończył w r. 1883 ze stopniem kandydata filologii;
tamże otrzymał medal złoty za rozprawę p.n. „Charakterystyka osób
w komedyach Terencjusza". Po skończeniu uniwersytetu, w tymże
1883 roku został nauczycielem języków starożytnych w gimnazjum
3. w Warszawie, a w 1884 roku przeniesiony na nauczyciela tychże
języków do Lublina, gdzie pozostawał przez lat 22; nadto wykładał
w tymże gimnazjum dodatkowo język polski, niemiecki, histo¬
rię powszechną i geografię, w ostatnich zaś latach w miejscowej
szkole handlowej język polski. Obok zajęć pedagogicznych, jak już
wzmiankowaliśmy, wolne od nich chwile poświęcał umiłowanym
przez siebie badaniom naukowym. Przede wszystkim zabrał się do
studiów gruntowniejszych nad polszczyzną; w tej bowiem dziedzinie
słuchacz filologii z Uniwersytetu Warszawskiego wynosił zaledwie
ogólnikowe i pod względem naukowym bardzo powierzchowne wia¬
domości. Przyczyna takiego zjawiska spoczywała w ustroju samego
Uniwersytetu, gdzie dla nauki języka polskiego miejsca nie było.
Katedra tego przedmiotu, zniesiona z zamknięciem Szkoły Głów¬
nej w r. 1869, i przy zakładaniu Uniwersytetu pominięta, nie była
w nim przez cały czas istnienia tej wyższej uczelni w Warszawie
otwierana, pomimo, że było to z widoczną szkodą dla nauki filologii
		

/page0062.djvu

			słowiańskiej w samym Uniwersytecie i z niemniej wyraźną a dotkli¬
wą krzywdą dla społeczeństwa polskiego. Łopaciński po skończeniu
Uniwersytetu braki swoje w tym zakresie nauki, dzięki własnej
pracy i wytrwałości, potrafił uzupełnić: w niedługim stosunkowo
czasie zapoznał się z treścią [wjspółczesnej literatury przedmiotu,
przestudiował prace wybitniejsze i do końca życia śledził ruch, jaki
na polu filologii polskiej w zagranicznych ogniskach nauki swobod¬
nie się rozwijał, a do nas, przy najniepomyślniejszych warunkach,
z trudnością i słabymi tylko strumykami się przeciskał.
Obok tych studiów w okresie dokształcania się, Łopaciński roz¬
począł zbieranie materiału słownikowego, zapisując wyrazy godne
uwagi, czy to w rękopisach i drukach spotykane, czy też w mowie
ludowej dotąd używane. Pracę te prowadził i dalej w ciągu poszu¬
kiwań swoich historycznych, jako też podczas podróży i wycieczek,
prawie corocznie do różnych okolic etnograficznego obszaru Polski
odbywanych. Zwiedzając Mazury pruskie, Kaszuby, Śląsk, księstwo
Cieszyńskie, źródła Wisły, zapoznawał się z mową ludu, jego zwy¬
czajami, stanem kultury i twórczością umysłową. W wycieczkach
bliższych po kraju miał zawsze na pamięci biblioteki i zbiory pry¬
watne, przezierał je okiem miłośnika i biegłego znawcy, i miewał
szczęście niejeden osobliwy i cenny druk dawny albo rękopis nie¬
znany z ukrycia wydobyć, by go następnie ogłosić lub dla pożytku
nauki opracować. W ten sposób odnalazł egzemplarz nieznanego
bibliografii „Sądu Parysa", najdawniejszej gry polskiej, drukowanej
w r. 1542, którą wydał następnie w dokładnym przedruku z podo¬
biznami pisma i rycin, wraz z językowym opracowaniem (1897 r„
w „Pracach Filologicznych])". Do takich zdobyczy w poszukiwa¬
niach zabytków języka i literatury należy tzw. „Mammotrectus"
z roku 1471, tj. zbiór rękopiśmienny trudniejszych wyrazów Pisma
św., objaśnianych po łacinie z tłumaczeniem polskim, a więc zawie¬
rający obfity materiał językowy polski z owego czasu. Opracowanie
naukowe tego zabytku Łopaciński znacznie już ku końcowi posunął.
Zgromadził także bogaty zbiór dokumentów i materiałów do dyplo-
		

/page0063.djvu

			matariusza miasta Lublina od początku wieku XIV (od r. 1317) i in¬
nych miast, i nad przygotowaniem do druku tego dzieła w ostatnich
latach gorliwie pracował. Posiadał materiały do dziejów cechów
lubelskich i innych, do apokryfów polskich od wieku XV, do stu¬
dium porównawczego o przysłowiach łacińskich i polskich, odpisy
nieogłoszonych dotąd zabytków języka staropolskiego z w[ieków]
XV i XVI, przyczynki do dziejów sztuki i przemysłu w Polsce i wiele
innych.
Do prac Łopacińskiego, drukiem ogłoszonych, z dziedziny języ¬
koznawstwa polskiego należą wydania zabytków dawnej polszczy¬
zny wraz z ich opracowaniami i prace słownikowe. Do pierwszych
zaliczają się: „Reguła trzeciego zakonu św. Franciszka i drobniejsze
zabytki języka polskiego z końca w[ieku] XV-go i początku XVI-go"
(odb[itka] z „Prac Filologicznych]" t. IV, 1894); „Kilka zabytków ję¬
zyka staropolskiego" z podobizną światłodrukową (tamże; t. IV i V);
„Sąd Parysa, królewicza trojańskiego 1542. Najdawniejsza gra pol¬
ska drukowana" (odb[itka] z „Prac Filolog[icznych]" t. V, 1897).
Prace słownikowe: „Przyczynki do słownika języka polskiego"
Cz. I (1891) i Cz. II (1900, odb[itka] z „Prac Filologicznych]), obejmu¬
jące obfity zbiór prowincjonalizmów z różnych ziem polskich oraz
wyrazów z terminologji górniczej, rybackiej, flisackiej i in. Pierwsza
część tej pracy była odznaczona nagrodą im. Lindego przez Aka¬
demię krakowską; „Glosy polskie zawarte w rękopisie z kazaniami
łacińskimi z połowy w. XV" (Kraków 1893, odbptka] z t. V „Spra-
wozd[ań] Komfisji] Jęz[owej] Akademii Um[iejętności]), cenny i wy¬
bornie opracowany przyczynek do słowozbioru starej polszczyzny;
„Najdawniejsze słowniki polskie drukowane" (odb[itka]. z t. V „Prac
Filoljogicznych]", 1897).
Drugi dział prac Łopacińskiego stanowią badania ludoznawcze.
I w tej dziedzinie badań był on niemniej zamiłowanym i gorliwym
pracownikiem. Już w bardzo wczesnej młodości interesował się
ludem wiejskim, jego życiem zwyczajami, obrzędami, pieśniami
i podaniami, które zapisywał i skrzętnie gromadził, jako materiał do
		

/page0064.djvu

			badań naukowych. Założenie w Warszawie w r. 1887 „Wisły", czaso¬
pisma geograficzno-etnugraficznego, było dla Łopacińskiego nową
podnietą do zdwojenia pracy na polu ludoznawstwa krajowego.
Od tomu też 3. „Wisły" (1889 r.) w każdym jej zeszycie kwartalnym,
aż po rok ostatni, 1905, spotykamy prace jego pióra. Są to różne
przyczynki i objaśnienia naukowe, sprawozdania i przeglądy ksią¬
żek polskich oraz czasopism i dzieł ludoznawczych z literatur ob¬
cych: niemieckich, czeskich, rosyjskich, bułgarskich i innych. Rzec
można, że po Karłowiczu, redaktorze i kierowniku „Wisły" (w ciągu
lat 12), Łopaciński był najpilniejszym i najtrwalszym współpracowni¬
kiem tego pięknego i świetnie prowadzonego czasopisma.
We wspomnieniu niniejszym nie możemy wymieniać wszystkich
prac Łopacińskiego, które w „Wiśle" i we wszystkich niemal czasopi¬
smach polskich drukował. Zaznaczymy tylko, że w „Wiśle" umieścił
ułożony przez siebie kwestionariusz pn. „Sobótka" (1891, t. V), zawie¬
rający 195 pytań tego starodawnego obrzędu dotyczących. W „Wiśle"
także, a następnie w osobnej książce pn. „Życie i prace J. Karłowicza"
(1904), którą redagował wspólnie z E. Majewskim, opracował kilka
działów; z tych najobszerniejszy „Ludoznawstwo, mitologia, kultura
pierwotna" (str. 192-294), poświęcony jest rozbiorowi prac i ocenie
niezapomnianych zasług Karłowicza w tych dziedzinach nauki.
Liczne również są prace i drobne artykuły Łopacińskiego, odno¬
szące się do starożytności polskich. Z pomiędzy nich wymienimy:
„Z dziejów cechu mularskiego i kamieniarskiego w Lublinie", z cyn-
kotypami w tekście i tablicą (odb[itka] ze „Sprawozdań Kom[isji] do
Badania Historii Sztuki w Polsce", t. VI, Kraków 1899); „Mons Reipu-
blicae Poloniae. A. 1578, obrazowana alegorja polityczna z czasów
Stefana Batorego" (Krak[ów] 1902; odb[itka] z t. VII „Sprawozdfań]
Hist[orii]. Szt[uki]); „Najdawniejszy widok Lublina 1618 r.", wydany
w r. 1901. W roku tym urządzono wystawę rolniczo-przemysłową
w Lublinie, a na niej dział naukowy, jako też dział rękopisów i dru¬
ków na wystawie sztuki i starożytności, dzięki kierownictwu i zabie¬
gom Łopacińskiego, świetnie się przedstawiały.
		

/page0065.djvu

			Do przeszłości Lublina i jego zabytków szczerze przywiązany,
ogłosił różnymi czasy szereg artykułów, oświetlających różne stro¬
ny życia wewnętrznego starego grodu oraz ludności wiejskiej jego
okolic, jak np. o wydawnictwach periodycznych w Lublinie; o zabyt¬
kach malarstwa starożytnego w kościele św. Trójcy w Lublinie;
0	kościele i klasztorze po-dominikańskim tamże; niektóre zwyczaje
1	obchody doroczne ludu lubelskiego; o szkole niższej rolniczej pod
Lublinem 1860-1862 r. i w[iele] in[nych].
Sam pełen zasług, cenił wielce pracę i zasługi innych, którzy dla
nauki ojczystej pracowali. Po śmierci L. Malinowskiego, profesora
Uniw[ersytetu] Jagiellońskiego, przedstawił jego pożyteczną działal¬
ność profesorską i naukową w pięknym wspomnieniu pośmiertnym
(Warsz[awa] 1898); w wymienionej powyższej książce „Życie i prace
J. Karłowicza" oddał hołd zasługom tego niepospolitego człowieka
i uczonego; w roku 1890 w monografii „Oskar Kolberg i ostatnia
jego praca" skreślił obraz sympatycznej postaci wielce zasłużonego
etnografa polskiego (odbfitka] z „Ateneum"; i w ,,Alb[umie] zasłużo¬
nych Polaków", I). Czcią wielką przejęty był dla osoby Staszica i od¬
tworzył jego rysy i czyny w roku bieżącym, z powodu 80. rocznicy
jego zgonu, w gazecie „Ziemia Lubelska" (marzec, nr 44-54), o-’az
w artykule „Grób Staszyca na Bielanach pod Warszawą", drukowa¬
nym w tygodniku ilustr[owanym] lwowskim „Nasz Kraj" (4 sierp¬
nia] rb.). Czytając ten artykuł, zarówno piszący te słowa, jak i nikt
z bliżej znających Łopacińskiego, nie mógł przeczuć ani pomyśleć,
że ma przed sobą ostatnią pracę drukowaną nieodżałowanego uczo¬
nego i niezwykłego człowieka.
Jego zasługi, stała, niesłabnąca energia i rzadka wytrwałość
w pracy, znane były ogólnie. W r. 1900 Akademia Umiejętności]
w Krakowie wybrała go na członka korespondenta; ostatnimi zaś
czasy, celem spożytkowania dla badań historycznych jego uzdolnie¬
nia, omówiono z nim projekt, ażeby w r. 1907 objął, jako członek
Akademii Umiejętn[ości], stanowisko stałego badacza rękopisów
w obrębie Królestwa Polskiego i Petersburga. Było to w związku
		

/page0066.djvu

			z planem Akademii dokończenia inwentaryzacji wszystkich, do Pol¬
ski odnoszących się, rękopisów. Nikt inny nie nadawał się do wyko¬
nania tego zadania lepiej, niż śp. Łopaciński.
Los jednak zawistny i tutaj swoje bezwzględne weto położył.
Adam Antoni Kryński
.Przegląd Historyczny' T. 3 (1906) s. 452-455
		

/page0067.djvu

			Mirosław Zbigniew Kryński
(1886-1917)
Nauczyciel, uczony-językoznawca
Syn Adama Antoniego Kryńskiego, znakomitego językoznawcy.
Urodził się w Warszawie. Tam uczył się w szkole średniej, w II
Gimnazjum Filologicznym, ale maturę zdał w Krakowie. Studio¬
wał w Krakowie, Wiedniu, Lwowie i ostatecznie znów w Krakowie
w 1911/1912 r.
Po uzyskaniu absolutorium w 1909 r. podjął pracę nauczycielską
w prywatnej szkole Edwarda Rontalera we Lwowie, a po trzech la¬
tach został tam inspektorem szkolnym. W 1916 r. uzyskał doktorat
na Uniwersyteci Jagiellońskim za pracę z dialektologii.
Pracę naukową rozpoczął (w 1904 r.) od pisania artykułów do
Wielkiej Encyklopedii Powszechnej Ilustrowanej. Potem zaczął
pisać artykuły i recenzje do pism naukowych, głównie poświęco¬
nych językoznawstwu („Poradnik Językowy", „Prace Filologiczne";
tych ostatnich był współredaktorem), ale też etnografii i heraldyce.
Wraz z ojcem napisał i wydał szkolny poradnik Gramatyka języka
polskiego, kilkunastokrotnie wznawiany.
Pod koniec życia zamieszkał w Warszawie i tam zmarł. Pocho¬
wany na Powązkach.
		

/page0068.djvu

			Ze wspomnień o śp. profesorze
Hieronimie Łopacińskim
gestem niezmiernie rad, że mogę oto uzewnętrznić obecnie
tę cześć, którą w pamięci swojej otaczałem zawsze osobę śp.
prof. Hieronima Rafała Lubicz-Łopacińskiego, bo bardzo wiele
mu zawdzięczam bardzo wiele dobrego od niego doświadczyłem,
a nie udało mi się dotąd w inny sposób spłacić tych zobowiązań mo¬
ralnych, które dobrowolnie względem niego zaciągnąłem.
Myślę też, że ten wyraz hołdu, jaki obecnie pamięci czcigodnego
profesora składa młodzież, zgrupowana w Towarzystwo jego imie¬
nia, powinien również zawierać i tę moją cegiełkę, bo wspomnienia
moje, datując się z ostatnich moich lat gimnazjalnych i pierwszego
roku uniwersyteckiego, może będą do pewnego stopnia ilustrować,
w jaki sposób odnosił się prof. Łopaciński do młodzieży naszej.
Nie mogę się szczycić tym, że byłem jego uczniem, owszem dano
mi było rzadziej niż innym widywać go i korzystać z jego uwag
i zapatrywań: on uczył w Lublinie, ja uczyłem się w Warszawie;
ale wynagradzała mi to sowicie okoliczność, że był on jednym
z takich przyjaciół moich Rodziców, jakich posiadają oni bardzo
niewielu, nie wyłączając z ich liczby tych, co umarli. Śp. profesor
nie zatrzymywał się nigdy w Warszawie, żeby nie odwiedzić naszego
domu, dzięki czemu już od bardzo dawna mogłem się przysłuchiwać
długim i ożywionym rozmowom jego z moim Ojcem. Wspominam
		

/page0069.djvu

			o	tym, bo bez wątpienia wpłynęły te wieczory na większe zaintere¬
sowanie się z mej strony nauką, a że i bez tego atmosfera naszego
domu była nią przesiąknięta, mógł więc nieodżałowany profesor
zaprząc mnie już jako siódmoklasistę do pierwszej pracy na serio:
do przepisywania Historii o Aleksandrze Macedońskim z r. 1510
(podkreślenie autora). Niepodobna mi zapomnieć tego rodzaju
egzaminu paleograficznego, jakim było odczytywanie wobec nie¬
go i mego Ojca faksymiliów wydanej kiedyś przez niego właśnie
(w „Pracach Filologicznych") Reguły Tercjarzy w Polsce, nie sposób
zapomnieć mi tego uczucia, z jakim — nieświadomie — na długo
przedtem zdawałem wobec tychże sędziów egzamin z bibliofilstwa,
rozklejając okładki kazań Birkowskiego (z biblioteki mego Ojca,
znajdującej się wówczas w Warszawie, dzisiaj — Miąszu) i wydo¬
bywając z nich prawie kompletny egzemplarz Koronki z r. 1607
(nieznanej Estreicherowi); najmilszymi też wspomnieniami mymi
pozostaną te poranki zimowe (w czasie ferii Bożego Narodzenia),
spędzone razem z profesorem w Bibliotece Ordynacji hrhr. Zamoy¬
skich, gdzie pod jego kierunkiem zacząłem kopiować ową Historję.
Zapewne, robiłem to z pedantyzmem do przesady posuniętym,
z żarliwością neofity, ale bezsprzecznie możność zwracania się czę¬
stego o wskazówkę, o radę, o rozstrzygnięcie ciągle — zwłaszcza
z początku — nastręczających się wątpliwości, a więc sama obec¬
ność i życzliwość zacnego profesora sprawiła, że kopia moja nie
potrzebuje obecnie przeróbek.
Nie tu miejsce rozpisywać się, dlaczego dotąd nie wykonałem
tego, co właśnie uważam za obowiązek moralny, włożony wówczas
na mnie: dlaczego dotąd nie wydałem od lat tylu gotowej kopii
Aleksandreidy, pomimo, że po profesorze Łopacińskim miała ona
innych równie życzliwych protektorów (prof. Ignacego Chrzanow¬
skiego, wreszcie Towarzystwo Naukowe Warszawskie, zwłaszcza
w osobie jego sekretarza jeneralnego dra Franciszka Pułaskiego);
rozpisałem się o tym i tak obszernie, a chodziło mi o zaznacze¬
nie, jak prof. Łopaciński potrafił rozbudzać zamiłowanie do pracy
		

/page0070.djvu

			użytecznej, zachęcać do niej, wreszcie choćby zniewalać i to nawet
w dozach homeopatycznych, boć nie czym innym były jego przyjaz¬
dy do Warszawy i stosunek ze mną, a więc potrafił to czynić przy¬
godnie, a jednak skutecznie.
Sam wiecznie zajęty, czy to wykonywaniem podjętych prac czy
też robieniem nowych planów i projektów, zawsze pełen inicjatywy,
nie uznawał bezczynności, nie uznawał młodzieży, która nie dąży wy¬
tkniętą drogą. „Że tam odleciały plewy — pisał do mnie 30.VII.1905
—	w postaci lekkomyślnych chłopców i leniuchów, to trutni, sami
siebie karzą i, niewątpliwie, wkrótce żałować będą kroku nierozsąd¬
nego, a może już żałują".
Słowa te dyktowała czcigodnemu profesorowi — oprócz pewnej
dozy żalu — szczera troska o przyszłość młodzieży polskiej, o jej
charakter, a także jej honor; a powodem do tych słów były pery¬
petie, jakie pociągnął za sobą „strajk szkolny" w Królestwie Polskim
ze stycznia r. 1905. Z tego to właśnie czasu pochodzi druga seria
moich wspomnień o zacnym profesorze.
Kiedy pod wpływem podniecenia nerwów bieżącymi wypadkami,
pod wpływem złudnych obietnic i horoskopów, robionych przez
żywioły gromadzące burzę, zaczęły się wiece w uniwersytecie i po¬
litechnice, wiece, które doprowadziły w rezultacie do zawieszenia
wykładów, — cóż dziwnego, że i młodzież gimnazjalna, porwana
tym szałem, którego miazmaty unosiły się w ówczesnej atmosferze
warszawskiej, wiedziona tym przykładem, jakim dla niej była mło¬
dzież uniwersytecka, opuściła średnie zakłady naukowe, aby wtrącić
i swoje trzy grosze do ówczesnej „rewolucji". Profesor Łopaciński
nie wyrażał się o tym ruchu zbyt ostro, nigdy jednak nie pochwalał
go, łagodził nieraz swoje zdanie: „aby wykolejoną młodzież „ura¬
tować" (przekreślone — MK) na tory poważniejsze wprowadzić"
—	pisał do mnie z Lublina dn. 31.VIII.1905. Ja również wraz z jed¬
nym ze swych przyjaciół, nie objętym zresztą owym strajkom, nie
byliśmy zapalonymi zwolennikami tego ruchu, próbowaliśmy nawet
podjąć z początku coś w rodzaju kontrakcji; gdy jednak to oka¬
		

/page0071.djvu

			zało się zupełnie bezpłodne wobec płomiennych mów, płynących
najbardziej sugestionująco (!) z ust stwierdzonego później i zamor¬
dowanego szpiega (Rudominy-Dusiatskiego), zaprzestaliśmy naszej
walki z wiatrakami, przyjaciel mój poświęcił się nauce i wyjechał
z Warszawy, a ja... brnąłem w dalsze konsekwencje. Moje względnie
umiarkowane stanowisko nie przeszkodziło mi jednak porzucić raz
na zawsze gimnazjum rosyjskiego, nie wstrzymało mnie od sprosto-
.wania w „Rusi" (z marca 1905) i odparcia pomieszczonych tam insy¬
nuacji i fałszów odnośnie do owego „strajku" szkolnego, nie wzbro¬
niło mnie także łudzić się przez czas pewien nadzieją lepszego jutra,
ale też kazało mi zwrócić się tam, gdzie można było czerpać naukę
polską: w maju 1905 r. wyjechałem do Krakowa na kursy, przygoto¬
wujące do matury galicyjskiej.
Egzamin miał się odbyć we wrześniu, a już w lipcu rozpoczął
się ferment: liczba blisko stu kandydatów zaczęła szybko topnieć,
a wśród pozostałych zaczęła kiełkować myśl odstąpienia od egzami¬
nu. „Kiedy na całym obszarze Polski i Litwy krew strumieniami pły¬
nie, my tu spokojnie siedzimy, aby zdobywać państwowe papiery",
były motywy tych tendencji, wygłaszane na wiecach, urządzanych
specjalnie. Wtedy mieszkałem z rodziną w Zakopanem, a że wie¬
działem o przychylnym usposobieniu dla siebie prof. Łopacińskiego,
a z drugiej strony ceniłem niezmiernie jego zdanie i nieposzlako¬
wany charakter, zresztą zwykłem był niejednokrotnie zwierzać mu
się ze swoich kłopotów, więc i teraz opisałem w liście do niego całą
tę sprawę.
Jego prawy, niezłomny pogląd na tę sprawę najlepiej scha¬
rakteryzują własne słowa jego listu, datowanego z Ciechocinka
30.VII.1905:
„Kochany Mirusiu!
Poczciwieś postąpił, pisząc do mnie list, który nawet bardzo mi
był na rękę (kursywa moja M.K.), gdyż dowodzi do jakich absurdów
doprowadzić może zacietrzewienie się młodzieży, „strajkującej prze¬
		

/page0072.djvu

			ciw wszelkiej nauce", jak się wyraziłeś. Wybornie się stało, że na ten
raz żywioły rozważniejsze wzięły górę."
Niestety burza nie była zażegnana: będąc w Krakowie przeko¬
nałem się, że sprawa bierze niepomyślny obrót i pisałem o tym
do profesora, postanowiwszy już nie ulegać namowom kolegów,
ale postąpić według własnego przekonania i — choćby samemu
—	przystąpić do egzaminu; tym bardziej, że zdanie Ojca mego było
takie samo. Długo czekałem na odpowiedź czcigodnego profesora,
wreszcie otrzymałem ją już w początkach września w Krakowie.
List ten tak żywo przypomina mi czcigodnego mego powiernika,
tak bardzo nacechowany jest życzliwością nie tylko względem mnie,
ale prawdziwą, bo rozsądną miłością całej młodzieży, przy tym wy-
kazuie tyle pobłażania nawet dla jej błędów i wad, że nie mogę się
powstrzymać od przytoczenia go tutaj prawie w całości:
„Lublin d. 31/VIII 1905
Kochany Mirosławie!
Na list Twój z Zakopanego z d. 13 bm. i przysłany mi łaskawie
wycinek z „Czasu" nie odpisałem dotąd, bom nie wiedział adresu
krakowskiego; dziś go otrzymawszy, śpieszę podziękować Ci za list
i wycinek, i trochę z Tobą pogawędzić.
„Położenie w samej rzeczy wytworzyło się strasznie nieprzy¬
jemne i trwa dotąd, a nawet trudno powiedzieć, kiedy się skończy
pomyślnie cała sprawa bojkotu szkolnego. Widzę, że i w gronie
maturzystów stąd pochodzących sprawa wzięła obrót szkaradny,
pomimo to, iż pisałeś mi d. 13, że pozostali 52 nie dadzą się od¬
wieść od zamiaru zdawania egzaminu dojrzałości. Dowiaduję się
obecnie, że sytuacja się pogorszyła: widocznie wpływy tutejszej
młodzieży strajkującej sięgają aż do Krakowa, mącą zdrowy
sąd i burzą to, co chęć do pracy, dążenie do wiedzy z jednej
strony, a ofiarność społeczeństwa tutejszego i galicyjskiego
z drugiej — zbudować chciała. Kompromitacja to niesłychana
		

/page0073.djvu

			dla naszej młodzieży w oczach społeczeństwa tamtejszego, po¬
liczek, wymierzony zdrowemu rozsądkowi i cywilizacji, taka
secesja. Wnosić mogę, że jeżeli dość znaczna część — połowa
przynajmniej z tych, którzy pozostali w Krakowie dla zdawania
egzaminu, nie przystąpi do niego, to sytuacja uratować się nie
da, bo w oczach Galicjan i osób które pracowały nad tym, aby
wykolejoną młodzież „uratować" [przekreślone przez M.K.] na
tory poważniejsze wprowadzić, kompromitacja będzie już aktem
spełnionym. Jednostka czyż może masę zastąpić? A czyż mało
jest sposobów zrobienia przykrości i skrzywdzenia tego, kto
z powodów najsłuszniejszych za masą nie idzie! Nie radziłbym
więc Tobie, Kochany Mirku, być w tej sytuacji, bo ściągnąłbyś
na siebie, aczkolwiek nieusprawiedliwione, ale niemniej boleśnie
raniące rzucanie kamieni, co całe życie człowieka goryczą prze¬
poić może. I zacni Twoi Rodzice nie uszliby zarzutów, że w ten
sposób na Ciebie podziałali, żeś przeciw decyzji znacznej więk¬
szości kolegów Twych postąpił. Cóż więc poradzić Ci mogę, zacny
chłopcze? Myślę, że jeżeli w gronie przygotowującej się do egza¬
minu młodzieży stąd idzie taki niezdrowy nastrój, to prądowi temu
jednostka oprzeć się nie zdoła i tylko sama się złamie; spodziewać
się można, że wkrótce przyjdzie chwila upamiętania (!) na to liczyć
i czekać należy. Jeżeli więc egzamin nie dojdzie do skutku obecnie,
to ponieważ i tak miałeś zamiar wstąpić do uniwersytetu w Kra¬
kowie, więc przypuszczam, że zapiszesz się na wydział filozoficz¬
ny, jako wolny słuchacz, czego Ci chyba nikt tamować nie może,
i w odpowiedniejszej chwili maturę zdasz.
Zapewne w tych dniach będzie zacny Twój Ojciec przez Kraków
do Warszawy wracał; od Niego, rozumie się, najkompetentniejszą
radę otrzymasz, jak i od zacnej Twej Matki; będąc człowiekiem
charakteru niezłomnego, czego nieraz dał dowody, potrafi w tej
sprawie zdanie rozumne wypowiedzieć. Ja tutaj tych kilka słów
napisałem, jako przyjaciel Czcigodnych Twych Rodziców, Kocha¬
ny Mirosławie, i Twój zarazem. Kończę zaś życzeniem podobnym.
		

/page0074.djvu

			jak Sokrates w zakończeniu „Apologji", aby sprawa wypadła tak
„óttt) neXXei tt) TTocTpiói dpiora ervai Kai 'upiv"19.
„Przesyłam Ci, Kochany Mirosławie, pozdrowienia i uściski ser¬
deczne
„Twój HŁ."
Profesor dobrze odgadł: do egzaminu przystąpiła mniej więcej
połowa kandydatów, reszta albo zdawała egzamin w rok później,
albo też przeczekawszy czasy gorączkowe i przesentymentalizo-
wane, zdobyła sobie później nieco, ale za to jakie „papiery pań¬
stwowe"!
Nieodżałowany profesor nie doczekał już tych zmian w nastro¬
jach i zapatrywaniach; postanowił rzucić zajęcia pedagogiczne, aby
—	robiąc tym wprawdzie wielką krzywdę młodzieży, służyć inaczej
społeczeństwu i w sposób odpowiedniejszy swemu uzdolnieniu,
wiedzy i zamiłowaniom (zob. „Książka" r. 1912 nr 3 str. 106, gdzie
pisałem o tym dokładniej).
W tych oto pierwszych najważniejszych wypadkach mego życia
(bo w następnych już mi zbrakło tego powiernika) wspomnienia
moje ściśle się wiążą z wspomnieniem o profesorze Łopacińskim,
wspomnieniem o kimś niezmiernie prawym, zawsze równym i tak
bardzo jasnym, że go nigdy niepodobna zapomnieć!
I nie zapomnieć nigdy tego osłupienia, z jakim czytałem z Ojcem
swoim, oczom własnym nie wierząc, wiadomość o jego tragicznej
śmierci. Gdy po kilkakrotnym odczytaniu, zakorzeniła się w nas
świadomość, że to jest fakt i że na to nie ma rady — już nie uczucie
przerażenia, ale owładnął nami po prostu strach przed tą niesłycha¬
ną niesprawiedliwością, która nam zabrała jego, co do Ojca mego
nie zwracał się inaczej, jak tylko słowami: „Cóż ojciec", albo jeszcze
bardziej z ludowa: „No, ociec".
19	Niech stanie się tak, jak będzie najlepiej dla ojczyzny, dla was.
		

/page0075.djvu

			A może i lepiej się stało dla niego, że zabrał ze sobą na wiecz¬
ne życie to przekonanie, które nas wszystkich wówczas łudziło,
że wszystko zdąża ku lepszemu, i że za tą „jutrzenką swobody" musi
zabłysnąć już tylko „zbawienia słońce" Szczęśliwie!
Szczęśliwie, ale tylko dla niego; jednak ani tt| Trdręiói, ani też
i)|iń; l20
Miąsze, 24.VIII.1912 r.
BŁ Rkps. 2043 Mirosław Zbigniew Przegonia-Kryński Ze wspomnień o śp. profesorze Hie¬
ronimie Łopacińskim
20	[...] ani dla ojczyzny, ani też dla was I
		

/page0077.djvu

			Ks. Adam Pieńkowski
(1873 - po 1932)
Kapłan, katecheta, profesor Seminarium Duchownego
Urodził się w Lublinie. W latach 1883-1893 był uczniem Lubelskie¬
go Gimnazjum Gubernialnego, gdzie ukończył klasę VII. Następnie
wstąpił do Seminarium Duchownego Lubelskiego i w 1897 r. został
wyświęcony na kapłana. Działalność duszpasterską rozpoczął jako
wikariusz w katedrze Lubelskiej (1897-1898). Potem przez ponad 7 lat
pełnił funkcje administracyjne w Kurii Lubelskiej (sekretarz Konsy-
storza Diecezjalnego), a przez ostatnie półtora roku także profesora
Seminarium Duchownego (1902-1904). Na polecenie zwierzchników
przez rok był wikariuszem parafii w Biskupicach (1903 i pocz.
1904 r.). W listopadzie 1904 r. rozpoczął pracę w Gimnazjum Guber-
nialnym jako katecheta. W związku ze strajkiem szkolnym 1905 r.
poparł dążenia młodzieży i w maju 1905 r. złożył rezygnację z pracy.
Wtedy powrócił do pracy duszpasterskiej, najpierw jako admini¬
strator parafii Samogoszcz (1905-1906), a następnie wikariusz parafii
w Łęcznej (1906-1916), parafii Michów i pod koniec lat 20. XX wieku
—	proboszcz parafii w Dysie k. Lublina. W październiku 1932 r.
złożył pismo o rezygnacji z bycia kapłanem i przejściu do stanu
świeckiego. Dalsze jego losy są nieznane.
		

/page0078.djvu

			Lisfy ks. Adama Pieńkowskiego
do Feliksa Araszkiewicza
Dys, dn. 3 października] 1927 r.
Szanowny Panie Doktorze!
étrzymawszy z opóźnieniem Jego uprzejme pismo z dn. 25
września, zabieram się natychmiast do odpisu, aby poweto¬
wać zwłokę, wynikłą z warunków zewnętrznych odbierania
poczty na prowincji.
Z treści listu wnoszę, że Szanownemu Panu Doktorowi chodzi
głównie, czy nawet jedynie, o szczegóły, dotyczące bibliofilii [podkre¬
ślenie autora] Hieronima Łopacińskiego, jej genezy, rozwoju i cech
zasadniczych. Postaram się więc to wszystko choć w krótkości
przedstawić jak najobiektywniej. Największa jednak trudność pole¬
ga na braku dowodów, jak książki, rękopisy i listy Ł[opacińskiego],
których już nie posiadam. A bez materiału dowodowego wszelkie
wywody będą tylko verba et voces praetereaq[ue] nihil21.
Niezależnie od tego, niektóre książki, znajdujące się niewątpli¬
wie w bibliotekach publicznych lub szkolnych lubelskich, byłyby
21	Słowa i słowa, i nic ponadto.
		

/page0079.djvu

			konieczne dla odświeżenia w pamięci szczegółów, które już zdążyły
wywietrzeć mi z głowy. Raczy więc Szanowny Pan Doktor uwzględ¬
nić te wszystkie trudności i, w razie potrzeby, zażądać ode mnie
wyjaśnień dodatkowych, którymi chętnie wedle sił służyć będę zu¬
pełnie szczerze i otwarcie.
Logika, będąc rodzaju żeńskiego, musi też mieć niekiedy swoje
nielogiczności. Lubi zaczynać od końca, a zakończenie czyni punk¬
tem oparcia dla początku. Np., w tym wypadku przed zastanawia¬
niem się nad genezą bibliofilii Łopacińskiego trzeba ustalić „charak¬
ter" jego bibliofilii. Szersze koła naszej inteligencji nie odróżniają
zazwyczaj bibliofilii od „bibliomanii", a przecież między tymi poję¬
ciami zachodzi kolosalna, choć nie rzucająca się w oczy, różnica.
Niekiedy wykryć ją może tylko „sąd Salomona". Prawdziwy bibliofil
kocha swoją książkę miłością prawie bezinteresowną, zbliżoną do
macierzyńskiej. Biblioman zaś kocha się (to jest kocha samego sie¬
bie) w książce i gotów jest zawsze bez najmniejszego skrupułu za¬
stosować do niej zasadę egoistyczną: „Nie możesz być moją, to zgiń
i nie bądź niczyją!".
Łopaciński był bibliofilem czystej krwi. Uważam za rzecz ko¬
nieczną podkreślić tę prawdę, gdyż po nagłej i niespodziewanej
jego śmierci ustalono fakty, pozornie kwestionujące „czystość" jego
intencji pod tym względem w niektórych wypadkach. Mianowicie,
skatalogowano, jako własność osobistą zmarłego Łopacińskiego,
nawet dzieła, czasowo mu tylko wypożyczone, a należące do kom¬
pletów, będących własnością np. seminarium duchownego w Lu¬
blinie. Stało się to jednak zupełnie wypadkowo, bez jakiejkolwiek
winy ze strony Łopacińskiego, który nigdy nie przywłaszczał sobie
cudzych białych kruków i nie dekompletował w ten sposób całości
wielotomowych.
Zdarzało się za to wręcz przeciwnie. Sam wyszukiwał w anty¬
kwariatach poszczególne tomy, o których wiedział, że ich brakuje
w znanych mu księgozbiorach publicznych lub prywatnych. Niekie¬
dy uszczuplał w tym celu nawet własną, tak bardzo umiłowaną bi¬
		

/page0080.djvu

			bliotekę. Np. pewnego razu zapytywał (w r. 1905) dawnego ucznia,
dlaczego nie chce podpisywać swych drobiazgów, rozsiewanych po
rozmaitych czasopismach? Były uczeń, człowiek samotny, z uśmie¬
chem powołał się na aforyzm Henryka Sienkiewicza: „W prywatnym
życiu sława jest tyle coś warta, że można z niej zrobić podnóżek dla
kochanej kobiety". Może profesora uderzył ton, mimowolnie lirycz¬
ny w tym wyznaniu, bo na drugi dzień przyniósł temu uczniowi
w prezencie dwie własne dość rzadkie książeczki o treści lirycznej.
Wkładając je własnoręcznie do cudzej szafy oszklonej, Ł[opaciński]
spojrzał na nie z taką jakąś serdecznością, jak gdyby chciał wzro¬
kiem powiedzieć im na pożegnanie: „Nie bójcie się! On was nie
skrzywdzi i częściej ode mnie będzie do was zaglądał..."
Rysem znamiennym do charakterystyki Ł[opacińskiego], jako
prawdziwego miłośnika książek, może być i ten szczegół, że z każdą
pożyczoną mu książką obchodził się jeszcze delikatniej, niż z wła¬
sną, stosując tu prasłowiańskie zasady gościnności. Z przyjemnością
przyglądałem się nieraz, jak on się cackał nawet ze starymi aktami,
wypożyczonymi mu ukradkiem z archiwum miejskiego lub guber-
nialnego. Położył uważnie na stole, uśmiechnął się przyjaźnie do
napisu tytułowego i ostrożnie, choć był z natury niecierpliwy, prze¬
rzucał pożółkłe karty. Żadnej nie zagiął dla oznaczenia miejsc mu
potrzebnych, tylko zakładał je szerokimi paskami gazet. Czynił to
z rozmysłem „bo papier gazetowy jest cienki, więc — przy większej
ilości zakładek — nie nadwyręży grzbietu akt".
To jego przywiązanie do książek odpędzało, w chwilach decy¬
dujących, myśli o założeniu własnego gniazda rodzinnego. Żonę,
przypuśćmy, mógłby sobie dobrać odpowiednią. „Przecież panna
Skłodowska nie stała się kulą u nogi panu Curie w jego pracach
naukowych". Ale najgorsze te dzieci „te osły dzieci"! — których rodzi¬
ce sobie nie wybierają, więc „mogą się stać Wandalami" dla jego bi¬
blioteki!... Lecz on im pokaże! Nie ożeni siię wcale, a wtedy wcale ich
nie będzie: „Figę zrobią i książkom, i szpargałom i pamiątkowemu
pugilaresowi po Wincentym Polu..."
		

/page0081.djvu

			Toteż nikomu nie pozwalał krzywdzić w jakikolwiek sposób swych
książek, które jednak ze zwykłą sobie uczynnością wypożyczał pro¬
szącym. Pewnego razu Siengalewicz, słynny dyrektor gimnazjum
lubelskiego, poprosił Ł[opacińskiego] o wypożyczenie mu na kilka
dni dziełka z aforyzmami greckimi, zdaje mi się: „Epea pteroetta".
Ł[opaciński] nie odmówił, ale książka tak podobała się dyrektorowi,
że ten ją rzekomo „zgubił" i, naturalnie, nie oddał. Po kilku latach,
kiedy Łopaciński zdążył przeboleć tę stratę, Siengalewicz odważyć
się przynieść ową książkę na lekcję języka greckiego do klasy siód¬
mej i dał do przejrzenia, już jako swoją własność prywatną, uczniowi
Terejkowskiemu (synowi generała rosyjskiego, późniejszemu pod¬
prokuratorowi sądu okręgowego warszawskiego). Po grece nastę¬
powała lekcja łaciny, którą wykładał Łopaciński. Pan Hieronim od
razu poznał zgubę, ucieszył się niezmiernie z jej odnalezienia i bez
ceremonii odebrał ją Terejkowskiemu, choć mógł takim czynem
bardzo się narazić mściwemu dyrektorowi. Kara istotnie spadła na
głowę Ł[opacińskiego], lecz — dla zachowania pozorów — pod in¬
nym jakimś pretekstem.
A jednak — przez dziwną ironię losu — nie kto inny, lecz wła¬
śnie ten apostoł ciemnoty rządowej w „Priwislini", polakożerca
Siengalewicz, bezwiednie obudził w Łopacińskim żyłkę bibliofilską
i nadał jej kierunek specjalny, tak bardzo pożyteczny dla naszego
Lublina...
Łopaciński był jeszcze na ławie szkolnej rozmiłowany w filologii
klasycznej. Po skończeniu gimnazjum poświęcił się z zapałem tym
studiom na uniwersytecie warszawskim. Tam jednym z jego profeso¬
rów był niejaki Djaczan, kolega i przyjaciel Siengalewicza22. Zdolny
Djaczan usiłował drogą analizy filologiczno-historycznej wyprowa¬
dzać najważniejsze wyrazy wszystkich języków europejskich z pier¬
22	Wozystko to słyszałem z ust samego Łopacińskiego, ale bez notat nie podejmuję się
szczegółowo przedstawić dat i nazwisk [przypis autora].
		

/page0082.djvu

			wiastków greckich23. Daleko mniej zdolny Siengalewicz usiłował go
naśladować na lekcjach języka greckiego w klasie VII (gdzie stale
wykładał ten przedmiot przez cały czas swego dyrektorstwa). Ale nie
zawsze umiał zachować odpowiednią miarę. Np. uczniowie z ciekawo¬
ścią dowiadywali się od niego o kolejnych przemianach greckiej „Sele-
ne" (księżyc) na łacińską „Luna" i rosyjską „łuna": „Selene-Helene-Ele-
ne-Lene-Luna-Łima. Ale nie mogły trafić im do przekonania wywody
tegc rodzaju, że np. „bułka" pochodzi od greckiego „bulomaj" (=chcę),
gdyż jest przeznaczona dla tych, którym chce się jeść.
Za to Łopaciński zrozumiał, że metoda Djanczana może sumien¬
nego badacza mowy ojczystej, doprowadzić do takich wniosków,
jakie później przedstawił popularnie prof. Aleksander Bruckner
w dziełku pn „Język i cywilizacja". Nic też dziwnego, że Djaczan za¬
chwycał się zdolnym i pracowitym studentem i polecił go następnie
Siengalewiczowi, kiedy w r. 1883 zawakowała odpowiednia posada
w gimn[azjum] lubelskim. Siengalewicz osobiście zwrócił się do Ł[opa-
cińskiego], który wtedy miał już inną jakąś posadę, z propozycją ob¬
jęcia stanowiska nauczycielskiego w Lublinie, na co Ł[opaciński] się
zgodził. (Wyjaśnił mi: „Nie zgodzić się nie mogłem, bo Siengalewicz
uprzedził mnie, że w przeciwnym razie przeprowadzi tę nominację
wbrew mej woli, za pośrednictwem swych przyjaciół w kuratorium
okręgu naukowego warszawskiego".)
Jako nauczyciel grecki lub łaciny Łopaciński był sprawiedliwy,
lecz bardzo wymagający. Zamęczał uczniów wykuwaniem najwyszu-
kańszych, nikomu na nic w życiu (nawet samym Grekom!) niepo¬
trzebnych słówek, wyjątków gramatycznych, klasyfikacji. W gnie¬
wie hojnie szafował na lekcjach epitetami, raniącymi miłość własną
uczniów; miewał z tego powodu z nimi przykre scysje. Ale Siengale¬
wicz był z niego zadowolony.
23	Przy tym są mi potrzebne prace owego Djaczana, zwłaszcza książka o czasownikach
nieprawidłowych w języku greckim, napisana, naturalnie, po rosyjsku, której nie posia¬
dam [przypis autora].
		

/page0083.djvu

			Kiedy w r. 188tj gubernatorem lubelskim został Tchorżewski,
pokrewny duchem Siengalewiczowi, umyślili obydwaj wykazać
naukowo rosyjskość miasta Lublina i całej guberni lubelskiej, przy¬
najmniej w jej wschodniej połowie. Postanowili w tym celu ogłosić
drukiem wielką rozprawę historyczno-etnograficzno-filologiczną.
Kamień węgielny pod tę budowę namaścił podobno sam Apuch-
tin24, aprobując dowodzenie Siengalewicza, że „Lublin" pochodzi od
czasownika rosyjskiego „lublu" i oznacza „lubimyj gorod" — ulu¬
bione miasto władców Rusi. Zbieranie zaś cegiełek Siengalewicz,
pomny na rekomendację Djaczana, powierzył Łopacińskiemu, nie
wtajemniczając go jednak w to, do jakiego celu te cegiełki bedą
potrzebne.
Łopaciński nie był zadowolony, że go odrywają od studiów nad
greką i łaciną. Wynajdując przeszkody, powołał się na konieczność
posiadania, przed rozpoczęciem owej pracy, jakiegoś działa, wyda¬
nego za kordonem i absolutnie zabronionego pod berłem carów.
Ale gubernator Tchorżewski, na podstawie posiadanych pełnomoc¬
nictw politycznych, sprowadził żądaną książkę z Krakowa i przesłał
ją Łopacińskiemu. Jednocześnie zawiadomił go, że przy zbieraniu
materiałów archiwalnych może liczyć na poparcie ze strony czyn¬
ników rządowych. Nie było więc rady! Pan Hieronim zaczął niejako
rozkopywać „te kurhany i mogiły", aby z nich wydobyć na światło
dzienne prawdę tych dziejów, „co się sćmiły..." Mimowolnie cisną się
tu na pióro słowa „Urody życia" Żeromskiego: „Syn począł odgarniać
ziemię rękoma. Rozsuwał ją na prawo i na lewo, ni to czarne zwoje
i fałdy zasłony. Tkliwe jego palce wynurzyły, wyczarowały z ziemi
szczękę potrzaskaną w kawałki, czaszkę rozwartą. W bezwiedzy,
w szlochach przypadł do tych kości ustami..." Naturalnie, Łopaciń¬
skiego nie można żadną miarą identyfikować z Piotrem Rozłuckim.
Chodzi mi tylko o samą scenę, doskonale wyrażającą uczucia, z jaki¬
2< Apuchtin, ówczesny kurator okręgu szkolnego warszawskiego, rusyfikator i polako¬
żerca.
		

/page0084.djvu

			mi Ł[opaciński] zabierał się do pracy, narzuconej mu przez gnębicie-
li jego ojczyzny. Toteż gdy im przedstawił na piśmie pierwsze wyniki
swych badań, za głowy się złapali. Radzili Łopacińskiemu zaprzestać
dalszej pracy w tym kierunku. Nawet tego „z urzędu" żądali.
Lecz Ł[opaciński] nie posłuchał już tych rad, nie uląkł się gróźb.
Rozmiłował się w starych księgach i szpargałach, w ludowych gwa¬
rach, pieśniach, podaniach. Jako „Rafał Lubicz", począł ogłaszać dru¬
kiem swe cenne prace, a w mieszkaniu kawalerskim przy ul. Guber-
natorskiej (obecnie Kościuszki) gromadził skarby swej biblioteki.
Niczym się nie zrażał, nigdy rąk nie opuszczał. Aż do końca życia
„grały mu surmy złote na zwycięstwo, na ochotę..."
Tu muszę przerwać, aby list wysłać na pocztę. O ile przydałoby
się jeszcze kilka szczegółów, np. anegdotycznych lub z ostatniego
okresu życia śp. Łopacińskiego, z miłą chęcią służyć nimi będę.
Uprzejmie jednak proszę o łaskawą odpowiedź z oznaczeniem ter¬
minu, np. do 15 października.
Raczy też Szanowny Pan Doktor wybaczyć mi poprawki i uzupeł¬
nienia, wynikające z konieczności pośpiechu.
Łączę wyrazy wysokiego poważania
ks. Adam Pieńkowski
[Adres zwrotny:]
ks. Adam Pieńkowski.
Poczta Lublin; skrzynka poczt[owa] N“ 83;
plebania w Dysie
BŁ ttkpb 2065 Korespondencja F. Araszkiewicza k. 258-264
		

/page0085.djvu

			Dys, 15 X 1927 r.
Szanowny Panie Doktorze!
iałem własnoręczne listy Łopacińskiego, ale je sam spa¬
liłem, bo zawierały nieraz między wierszami zbyt może
ostry sąd o niektórych osobach, będących powodem jego
irytacji. Miałem też odbitki jego artykułów z „Wisły" i „Encyklopedji
Kościelnej" (wielkiej) oraz z dzienników miejscowych i „Kalendarza
Lubelskiego". Te właśnie odbitki, chronologicznie ułożone i opatrzo¬
ne odpowiednimi komentarzami, a przynaimniej podkreśleniem
ważniejszych ustępów, byłyby niemałą pomocą przy opracowywa¬
niu monografii uczonego lubelskiego. Niestety, kiedy wyrzucano
mnie iure caduco25 z mieszkania lubelskiego, cały zbiór pamiątko¬
wych numerów czasopism, odbitek, broszur itd. uznany został za
„niepotrzebną makulaturę" i podzielił losy wszelkiej „makulatury".
Kilka odbitek druków z dedykacjami, uratowanych z pogromu po¬
szło między ludzi wtedy, gdy starałem się (bezskutecznie!) o prze¬
drukowanie niektórych rzeczy w wydaniu książkowym na rzecz
25	Prawem kaduka, bezprawnie.
		

/page0086.djvu

			Biblioteki im. Łopacińskiego. (Nb. Ostatnia próbą było przesłanie
w r. 1921 p. mecenasowi Turczynowiczowi odbitek z „Mój-ci jest!
(confer-Danusię w „Krzyżakach") i z życiorysem Stanisława Staszica
(Łop[aciński] pisał „Staszyc" i uzasadnił tam w odnośniku nielogicz¬
ność „Staszica" przez i").
Nadmieniam o tym wszystkim na swoje usprawiedliwienie, dla¬
czego nie mogę dostarczyć Szanownemu Badaczowi tyle materiału
do Jego trudnej pracy, ile w innych warunkach mógłby się ode
mnie spodziewać. Nie pozostaje mi jednak nic innego, jak poddać
pod Jego pobłażliwą krytykę jeszcze kilka szczegółów, dotyczących
działalności lub osoby śp. Hieronima Łopacińskiego.
Na pierwszym, po skończeniu uniwersytetu, stanowisku na¬
uczycielskim Ł[opaciński] zyskał sobie od razu sympatię uczniów,
zwłaszcza w klasach wyższych. (Mógłbym wskazać jednego z nich,
który jeszcze żyje.) Za to w Lublinie, jak już powiedziałem, prze¬
jął się w dziedzinie języków starożytnych metodą pedagogiczną
Siengalewicza. Toteż zaraz przy końcu pierwszego roku szkolnego
uczniowie lubelscy umieścili Ł[opacińskiego] na czele znienawidzo¬
nych nauczycieli w wierszyku, który w swoim czasie (zdaje mi się,
że w roku 1883/4 czy może 1884/5) dużo narobił hałasu w Lublinie.
Początku nie pamiętam już dobrze (coś w tym rodzaju: „Przed gim¬
nazjum na murawie sprawiedliwość wymierzano: wszystkich łotrów
wywieszano"). Dalej było dosłownie tak:
„Naprzód wisiał mąż łaciński,
Hieronim Łopaciński,
A za nogi i za rękę,
Powieszono psa Zinszenkę"...
Pijaczyna Zinszenko, zwany inaczej „Buldogiem", był „pomocni¬
kiem gospodarzy klasy" i nauczycielem śpiewu, naturalnie, cerkiew¬
nego. W przekonaniu ogółu uczniów — łotr spod ciemnej gwiazdy,
bez żadnych uczuć szlachetniejszych. Jako prawa ręka godnego sie¬
bie zwierzchnika Siengalewicza, dużo żyć (!) zmarnowanych ma on
		

/page0087.djvu

			na swoim sumieniu... (Jeszcze teraz trudno pisać o nim bez wstrętu!)
Znamienną więc jest rzeczą, że w owym wierszyku surowość na¬
uczycielską „Łopaty" postawiono na jednym poziomie z donoszczy-
kostwem szpicla Zinszenki. Uczniowie nie mogli przebaczyć „mężo¬
wi łacińskiemu", że miał zwyczaj w gniewie nazywać ich „bydłem
przeklętym" („proklatyj skot"!).
A trzeba przyznać, niestety, że był z natury popędliwy i w gniewie
nie umiał się hamować, zwłaszcza gdy hamować się nie potrzebo¬
wał. Na przykład, w roku szkolnym 1886/7 był on gospodarzem
klasy III-B. Wymagał bezwarunkowo, aby rodzice lub opiekunowie
ucznia regularnie podpisywali jego dziennik z wykazem otrzyma¬
nych stopni. Zdarzyło się, że uczeń Miller, wyznania mojżeszowego,
pokazał Łopacińskiemu dziennik bez podpisu ojca (właściciela
składu aptecznego), ale wyjaśnił, że ojciec nie chciał podpisać z po¬
wodu uroczystych świąt żydowskich, kiedy przepisy mojżeszowe
(czy może talmudyczne?) stanowczo tego zabraniają. Łopaciński
krzyknął: „Zostaniesz na godzinę w kozie!" — Miller próbował się
bronić: „Panie profesorze, przecież ja osobiście nic tu nie zawiniłem,
bo ojca prosiłem o podpisanie dziennika, co ojciec sam poświadczy
po upływie świąt (jesiennych)". Na to Ł[opaciński]: „Zostaniesz na
dwie godziny w kozie!" — Uczeń w rozpaczy: „Za czto ja ostanus?!26"
—	Na to Ł[opaciński] już wściekły: „Ostafsia na tri czasa w karce-
rie!" — Uczeń znów, jak histeryk:" Za czto ja ostanus?!" Ł[opaciń-
ski] licytuje „karcer" in plus, wreszcie wypada z klasy jak bomba,
sprowadza inspektora i Millera natychmiast wydalono z gimnazjum,
choć był zupełnie niewinny.
W październiku roku 1888 cesarz Aleksander III przejeżdżał
przez stację Lublin, udając się dalej, w głąb rdzennej Rosji. Ucznio¬
wie mieli go powitać na stacji kolejowej. Gimnastykowano ich kar¬
ki do zginania w ukłon głęboki, kiedy cesarz przechodzić będzie
26	.Za co zostanę?' I dalszy ciąg dialogu: .Zostaniesz na trzy godziny w kozie'; .Za co
zostanę?'
		

/page0088.djvu

			przed frontem uczniowskim. Dawano najrozmaitsze instrukcje.
W każdej klasie ogłaszał je i komentował jej gospodarz. W klasie
IV A był wtedy gospodarzem Łopaciński. Zgodnie więc z instrukcją,
oznajmił uczniom, że wskutek pory deszczowej, muszą koniecznie
w kaloszach udać się na dworzec, aby ochronić obuwie od zabło¬
cenia. Na peronie zaś uszeregują się przed pociągiem cesarskim
bez kaloszy. Jeden z uczniów zadał logiczne pytanie: „A co mamy
zrobić z kaloszami?" — Kwestii tej w instrukcji nie przewidziano.
Nie umiejąc odpowiedzieć na słuszna zapytanie ucznia, Łopaciński
wpadł w gniew. Obrzucił pytającego stekiem obelg i krzyczał na
cały głos: „Ty sobie z tego żarty stroisz?" („Ty, proklatyj skot, szutki
siebie ustroiwajesz?"). Całe szczęście, że w pobliżu tej klasy nie było
wówczas ani dyrektora ani inspektora (alkoholika — idioty New¬
skiego), ani „psa Zinszenki", gdyż owego ucznia za rzekome „żarty
z przyjazdu cesarskiego" wydalono by „na zawsze", a jego ojca,
urzędnika, pozbawiono by kawałka chleba...
Kiedy, w tym samym miesiącu i roku, nastąpiło pamiętne oca¬
lenie całej rodziny cesarskiej pod stacją Borki, Siengalewicz posta¬
nowił upamiętnić ten „cud" ufundowaniem specjalnego stypendium
ze składek uczniów i personelu nauczycielskiego. Gospodarze klasy
otrzymali nakaz „w serdecznych pogadankach („w zaduszewnych
biesiadach") zachęcać swych wychowańców do składek dobrowol¬
nych", co specjalnie zaznaczono. Konfidencjonalnie zaś upoważnił
dyrektor gospodarzy klasy do użycia represji względem opornych.
Łopaciński przeprowadził w swej klasie coś ze dwie takie „zadu-
szewnyje biesiedy", a kiedy te nie skutkowały, wreszcie wybuchnął:
„prosiłem was, proklatyj skot, w imieniu rady pedagogicznej, abyście
składali ofiary dobrowolnie na owo stypendium, a wy nie? Otóż
uprzedzam was teraz, że kto przed upływem tygodnia nie złoży
ofiary dobrowolnej, to będę codziennie sadzał go do kozy dopóty,
dopóki nie spełni tego dobrowolnego, zupełnie dobrowolnego obo¬
wiązku". Wszyscy uczniowie zrozumieli, że Łopaciński czyni to pod
naciskiem Siengalewicza, więc cała klasa (Polacy, Rosjanie i Żydzi)
		

/page0089.djvu

			wybuch nęła śmiechem na takową karykaturę czynu „dobrowol¬
nego, zupełnie dobrowolnego". (Nawiasem dodam, że syn jednego
z dygnitarzy rosyjskich w Lublinie, Aleksander Surin, przyniósł po
tym wezwaniu do „ofiar dobrowolnych" na stypendium rodziny ce¬
sarskiej — tylko rubla. Siengalewiczowi wydał się taki datek zbyt
mały w stosunku do wysokiej pensji ojca ucznia, więc sam odniósł
owego rubla do klasy IV A, rzucił go Surinowi na ławkę i rzekł:
„Spriacztie siebie eto na oriechi!27" Surin nic ojcu nie powiedział,
ale istotnie kupił sobie orzechów i zjadł je za zdrowie cara.)
Można by dużo przytoczyć tego rodzaju obrazków, ilustrujących
system Apuchtinowsko-Siengalewiczowski, którego posłusznym wy¬
konawcą Łopaciński niekiedy musiał być nawet wbrew osobistym
przekonaniom pedagogicznym. Ale podobne „krotochwile" nikogo
nie pobudzą do wesołości. Za bardzo przypominają „humor" rosyj¬
skich „podkandalnych pieśni", śpiewanych w katordze syberyjskiej
pod dźwięk kajdan skazańców. Toteż uczniowie lubelscy, nawet
Rosjanie, często mawiali, że w tutejszym gimnazjum prawie każdy
nauczyciel jest „dręczycielem", a uczeń — męczennikiem („czto ni
uczitel-muczitel, czto ni uczenik — muczenik").
A Łopaciński, pomimo swej gwałtowności, miał naturę szlachet¬
ną. Pod innym dyrektorem mógłby i sam pobłażliwiej postępować
z uczniami, i nie miałby tylu okazji do zdenerwowania, do wybu¬
chów gniewu. Nieraz powtarzał przysłowie: „Quam diu adverunt, pa-
edagogum facerunt"28. Zwierzał się, że z przyjemnością podjąłby się
wykładów profesorskich i włożyłby w nie całą duszę, gdyby Polacy
mieli dostęp do katedr uniwersyteckich w Warszawie. Czuł, że tu,
w Lublinie, jego wielkie zdolności marnują się na wymyślne łączenie
słówek i wyjątków greckich (do ekstemporaliów klasowych w idio¬
tyczne wprost zdania, np. tego rodzaju: „O Sokratesie i panie!29 Zielo¬
27	Schowaj sobie na orzechy.
28	Jak długo przychodzą, nauczyciel jest potrzebny.
29	O Sokrates nai despota! itd. — Dalej chodziło o wykorzystanie nowych przymiotników
przy trudniejszych rzeczownikach [przypis autora].
		

/page0090.djvu

			ne psy jedzą czerwone mleko". Czuł też, że najinteligentniejszym
uczniom, buntującym się wewnętrznie przeciw takiemu ogłupianiu,
czyni krzywdę „dwójkami", pozornie zasłużonymi, gdy tymczasem
laurami stopni celujących wieńczy najzwyklejszych „kowali" lub
szczęśliwych „pamięciowców", pozbawionych głębszej inteligencji.
Toteż poza murami szkolnymi zupełnie inaczej traktował swych
uczniów, nie przywiązywał prawie żadnej wagi do ich stopni w dzien¬
nikach, inną miarą oceniał ich wartość intelektualną. Był dla nich
bardzo uprzejmy, sympatyczny, uczynny. Temu przypisać należy,
że z chwilą jego śmierci zapomniano zupełnie o „proklatom skotie",
krotochwilnie potraktowano jego wybuchy gniewu i „zielone psy,
jedzące czerwone mleko", o czym nawet Sokrates nigdy by nie wie¬
dział, gdyby Łopaciński nie posłał mu o tym wieści w świat cieniów
za pośrednictwem ekstemporaliów uczniowskich. Nie zapomniano
natomiast o jego szlachetnym obchodzeniu się z uczniami poza sferą
wpływów Siengalewicza i o wielkich zasługach jego dla Ojczyzny na
polu pracy naukowej w najcięższych warunkach. Ku czci jego imie¬
nia założono koła akademickie studentów, pochodzących z Lublina.
Jeżeli pracując do późnej nocy w swej bibliotece prorokował sobie
niekiedy: „Non omnis moriar"3Q, w sercach młodzieży polskiej to
proroctwo jego spełniło się w zupełności... W tej chwili otrzymałem
kartę Szanownego Pana Doktora, więc przerywam swoje pisanie,
aby zastosować się do oznajmionego mi życzenia. Zaczynając zaś od
końca, na przeprosiny za „natarczywość" odpowiem najszczerszym
życzeniem staropolskim: „Oby tacy „natręci" na kamieniu się rodzi¬
li!" [...]»
Skończywszy pobieżnie z Prusem, muszę zabrać się do tych
„szczegółów anegdotycznych" o które Szanownemu Panu obecnie
najwięcej chodzi, ze względu na projektowany Zjazd Bibliofilów.
Wiedząc, że moim zadaniem jest pisać „o Łopacińskim", starałem
30	Z Horacego „Pieśni": Nie wszystek umrę.
31	Opuszczono fragment dotyczący pobytu Bolesława Prusa w gimnazjum siedleckim.
		

/page0091.djvu

			się uniknąć prawie powszechnego w' takich razach błędu — pisania
„o sobie" z okazji Łopacińskiego. Dlatego pochlebiam sobie, że moje
dotychczasowe pisanie, choć nie przeładowane cytatami (których mi
brak nie z mojej winy), będzie jednak uznane łaskawie za obiektyw¬
ne i sumienne. Trudniej ze stroną anegdotyczną, bo o najcharakte-
rystyczniejszych „kawałach" muszę powiedzieć: „relata refero" oraz:
„se non é vero, é ben trovato32".
Po tym koniecznym zastrzeżeniu — zaczynam z pewnym zaże¬
nowaniem.
1.	W Lublinie prawie do lat ostatnich mieszkała, a może jeszcze
mieszka, w dzielnicy za Bramą Krakowską, staruszka-cudzoziemka,
dawna nauczycielka języków obcych. Doskonale nauczyła się też
u nas języka polskiego. Na starość oddała się dewocji, ale jej poboż¬
ność miała charakter praktyczny: staruszka nakupowała w krami-
kach i antykwariatach (żydowskich) tanich książek do nabożeństwa
i cały ich worek nosiła do kościołów lubelskich na takie nabożeń¬
stwa, gdzie spodziewała się zastać większe zebranie inteligentnej
młodzieży i w ogóle mężczyzn. Wtedy rozglądała się pilnie po świą¬
tyni i gdy zauważyła, że kto z panów zachowuje się mniej przykład¬
nie, przystępowała do niego i z uprzejmym „proszę" — wtykała mu
do ręki otwartą książeczkę do nabożeństwa. — Pewnego razu miała
takie wielkie powodzenie, że został jej w torbie tylko bardzo stary
modlitewnik, składający się z samych drzeworytów, przedstawiają¬
cych zdarzenia biblijne i sceny ewangeliczne, a przeznaczony spe¬
cjalnie dla analfabetów, jak zresztą głosił napis na karcie tytułowej.
Staruszka jednak spostrzegła, że jakiś pan w okularach zupełnie nie
zwraca uwagi na czynności kapłana, tak jest zajęty odczytywaniem
zatartego napisu na marmurowej tablicy w filarze świątyni. Nie było
rady, musiała ofiarować mu modlitewnik dla nieumiejących czytać.
Sądziła, że go tym obrazi, lecz ów pan wprawdzie mocno się zaczer¬
32	„Powtarzam to, co mi powiedziano” oraz: „jeśli to nie jest prawdziwe, to dobrze wy¬
myślone'.
		

/page0092.djvu

			wienił, potem okazał wielkie zdziwienie, wreszcie cały utonął wzro¬
kiem w prymitywnych „bohomazach" wiekowej książeczki. Od cza¬
su uprawiania „apostolstwa modlitwy" nigdy jeszcze nie spotkało
staruszki takie szczęście nagłego nawrócenia. Przed skończeniem
nabożeństwa pozabierała wypożyczone panom „zbiory modlitw"
i	podeszła do „nawróconego". „Nawrócony" jednak zapewnił ją: „Zgo¬
ła nie mam żadnej książeczki", choć rożek skórzanej okładki wy¬
glądał z bocznej kieszeni jego palta. Staruszka pomyślała, że ów pan
chce zostawić sobie modlitewnik na pamiątkę swego nawrócenia,
więc nie nalegała dłużej, tylko uśmiechnęła się przyjaźnie, poka¬
zując palcem na corpus delicti33. Ale Łopaciński (on to był bowiem)
zaczekał przed kościołem na wyjście ofiarodawczyni, podziękował
za cenną książkę i prosił, aby z nim zaszła do najbliższej księgarni,
gdzie nabył do worka staruszki nowiuteńki modlitewnik w wydaniu
„dla panów".
(Nb. Ze względu na ów „worek z modlitewnikami" dawna guwer¬
nantka, zdaje mi się, że panna Lóffen, zresztą postać rzeczywista,
też zasługuje na zaszczytny tytuł „bibliofilki" lubelskiej.)
2.	Za to do młodszych pań, a zwłaszcza do panien i panienek,
nie miał szczęścia Łopaciński, jako bibliofil. Na przykład, przez długi
szereg lat uliczni handlarze starych książek rozkładali swój towar
w każdą niedzielę na targu „za magistratem", tuż przy gmachu ratusza
od strony ulicy Nowej34. Po skończonym nabożeństwie uczniowskim
w kościele Wizytek, niektórzy uczniowie zaraz biegli do oglądania
tych skarbów. Łopacińskiego często zatrzymywały w gimnazjum
jakieś zajęcia urzędowe tak, że zwykle przybywał (kłusem!) na targ
za magistratem dopiero w jaką godzinę po uczniach. Ci, naturalnie,
zdążyli już powybierać sobie to wszystko, co się im przeważnie
z okładek, najlepiej podobało. A ponieważ handlarze znosili książki
33	Dowód rzeczowy.
34	Później władze policyjne, prawdopodobnie z inicjatywy Siengalewicza, usunęły han¬
dlarzy książek z tego stanowiska. Przenieśli się oni za Bramę Krakowską, chodzili po
domach [przypis autora].
		

/page0093.djvu

			w worach i płachtach jak „szmelc", więc zdarzało się, że np. jednej
niedzieli przynieśli tom III jakiegoś dzieła, który kupiłem ja, za trzy
tygodnie przywędrował tom I, który kupił mój kolega, lecz z klasy
wyższej, więc nie rozmawiający ze mną; po kwartale wreszcie udało
się Łopacińskiemu dostać tylko tom II; w bezsilnym gniewie dłu¬
go piorunował na „sztubaków" za zepsucie mu cennego kompletu.
(Czasami, ale rzadko, udawało się nam, drogą zamiany, kompleto¬
wać braki.)
Pewnego razu spotyka takiego „sztubaka" znajomy podlotek. Byli
w równym wielu, ale podlotek uczył się prywatnie i „z góry" trakto¬
wał „uczniaczka".
—	„Ładnych rzeczy dowiaduję się o panu. Marianna mówiła ba¬
buni, że widuje pana prawie co niedzielę na targu, jak pan handluje
z żydkami. Dobry z pana Polak, dobry katolik, nie ma co mówić!"
—	„Ależ pani! Ja spełniam obowiązek obywatelski: wyławiam bia¬
łe kruki z rąk żydowskich".
—	„Co? Białe kruki? Obijała mi się ta nazv.a o uszy, ale mi nigdy
jeszcze nie zdarzyło się widzieć tych białych kruków. Niech pan
wykupi kiedy z jednego dla mnie, to babunia zwróci panu pieniądze,
a ja dam na podziękowanie bardzo ładną kalkomanię".
Uczniowi udało się „wykupić" tom pierwszy jakiejś ładnie opraw¬
nej księgi starożytnej, której tomem drugim (i ostatnim) już od pół
roku cieszył się Łopaciński (o czym ów uczeń podobno wiedział!).
Babunia zwróciła mu zapłatę, ale panienka „inaczej wyobrażała so¬
bie białego kruka". Była rozczarowana i nie obdarzyła ucznia obie¬
caną kalkomanią pamiątkową. Lecz owa panienka nosiła ślicznie
fryzowaną grzywkę. Do papilotów potrzebowała odpowiednio ela¬
stycznego papieru. Papier z nabytego dla niej „białego kruka" zna¬
komicie nadawał się do tej czynności. Zaczęła więc wycinać z niego
po kartce, począwszy od końca.
Trzeba wypadku, że w tym właśnie czasie jej babunia urządziła
jakieś „mądre" (jak mówił podlotek) zebranie. Otrzymał zaproszenie
i	Łopaciński. Do jadalni przechodziło się z saloniku przez pokoik pa¬
		

/page0094.djvu

			nienki. Przed parawanem stał stolik, na nim lusterko, a przy luster¬
ku zdumiony Łopaciński ujrzał dawno upragnioną i bezskutecznie
poszukiwaną księgę. Zapomniał o kolacji, zaczął przeglądać „zgubę".
Zaniepokojony tym podlotek podbiegł do stolika z lusterkiem.
Łopaciński zapytał: „Czyja to własność?". Panienka odpowiedziała:
„Babuni". — „A dlaczego wycięto tu trzy ostatnie kartki?" — „Bo by¬
ły potrzebne". — „Na co?" — zdziwił się szczerze bibliofil lubelski.
Panienka zawahała się. Nie mogła przecież obmówić swej grzywki.
Wreszcie, cała czerwona, oznajmiła wymijająco: „Na pewien użytek".
Łopaciński widocznie inaczej zrozumiał to określenie, bo sam się
zaczerwienił i nie indagował dłużej podlotka.
Po kolacji, wyraził czcigodnej gospodyni domu chęć nabycia tej
książki lub zamiany na inną. Staruszka prosiła go, aby przyjął „taki
drobiazg" do swoich zbiorów bez żadnego rewanżu. Ale Łopaciński
uważał za stosowne „rewanżować się". W tym celu podobno nabył
„na wagę otrzymanej książki" papieru „na pewien użytek" (zgodnie
z poprzednim określeniem podlotka) i całą paczkę z uprzejmym
podziękowaniem przesłał czcigodnej babuni. Ta pobłażliwie pokiwa¬
ła głową, litując się nad profesorem, że „w tak młodym wieku jest
takim dziwakiem", gdyż wnuczka ani słówkiem nie pisnęła babuni
o	treści swej rozmowy z tym rzekomym „dziwakiem"' przy lusterku.
Najgorzej wyszedł na tym nieporozumieniu niefortunny nabywca
białego kruka. Panienka nigdy nie przebaczyła Łopacińskiemu
jego, jak nazywała „impertynencji", ale nie miała możności okazania
mu swej „pogardy". Wprawdzie uczony bibliofil jeszcze kilka razy
w dłuższych odstępach czasu odwiedził jej babunię, lecz wnuczkę
ignorował bardziej niż dawniej. Za to wszystkie gromy z ust pod¬
lotka spadły na biednego „uczniaczka", jako rzekomą „przyczynę"
całego zajścia.
„Ładnie tam was polerują w tych kazarmach Siengalewiczow-
skich" — ironizowała panienka przy spotkaniu ze swym ukrytym
wielbicielem. „Uganiacie się co niedzielę po targu za białymi kruka¬
mi, więc nic dziwnego, że nabieracie manier innych gołębiarzy!"...
		

/page0095.djvu

			A może podlotek miał słuszność? Może między bibliofilem a mi¬
łośnikiem gołębi zachodzi istotnie jakieś dalekie powinowactwo
duchowe?...
3. Osoby, życzliwe Łopacińskiemu, postanowiły pewnego razu
zaznajomić go, w celu matrymonialnym, z zamożną, wykształconą,
inteligentną panną, która spędzała lato, niezbyt daleko od Lublina.
Ani panienki, ani Łopacińskiego nie wtajemniczono w plan właściwy.
Bibliofila lubelskiego sprowadzono na wieś obietnicą pokazania mu
dwóch ciekawych dzieł polemiczno-religijnych w języku polskim,
pochodzących z pierwszego okresu reformacji u nas. Te dwie księgi
jakby się wzajemnie uzupełniały: jedna była w wielu miejscach pa¬
rodią drugiej. Niepodobna jednak było uchwycić po kilku wiekach
istotnych parodii bez ciągłego porównywania poszczególnych tra-
westacji z tekstem rzeczywistym.
Łopaciński przyjechał na obiad. Po obiedzie wyniesiono mu
obie książki na werandę. Jednocześnie gospodyni domu uprosiła
młodą kuzynkę, aby w charakterze wicegospodyni ułatwiła gościo¬
wi czynność porównawczą. Zaintrygowana treścią dawnych dzieł
polemicznych, panienka chętnie się zgodziła. Czytała głośno tekst
właściwy, a Łopaciński po cichu odczytywał sobie jego tendencyj¬
ną przeróbkę. Następnie wyjaśniał towarzyszce, na czym polega
trawestacja. Godziny płynęły niepostrzeżenie. Podano tym obojgu
podwieczorek na werandzie. Wypadało przerwać lekturę w połowie
ciekawego rozdziału i zdjąć księgi ze stolika, na którym postawiono
dwie filiżanki białej kawy. Ale panienka oparła księgę o krawędź
stolika i w pozycji bardzo niewygodnej, męczącej dla rąk i wzroku,
kontynuowała czytanie. Łopaciński swoją księgę położył na kola¬
nach, niżej nachylił głowę i nie odczuwał niewygody.
Pod koniec rozdziału, lektorka zmuszona była odwrócić kartę.
Tym ruchem nachyliła mimowolnie stolik w kierunku swego vis
a vis. W tym samym kierunku posunęły się automatycznie obie
filiżanki. Katastrofa była pozornie nieunikniona, ale na pewno by
nie nastąpiła, gdyby nie przysłowiowa „przytomność umysłu" pro¬
		

/page0096.djvu

			fesora. Już panienka zdążyła momentalnie opanować sytuację i bły¬
skawicznie przeprowadziła filiżanki do względnej równowagi, kiedy
szanowny bibliofil, przerażony niebezpieczeństwem, jakie mogło
grozić przed chwilą jego księdze, umyślnie przechylił stolik w stro¬
nę panienki. Obie filiżanki, pełne białej kawy, z brzękiem łyżeczek
i talerzyków spadły na kolana panienki...
Oblana kawą, oniemiała z oburzenia, wicegospodyni dopiero po
dobrej chwili zdolna była zwrócić się do Łopacińskiego z wyrzutem:
„Przecież w najgorszym razie nie groził żaden wypadek pańskiemu
ubraniu, bo od poplamienia kawą zabezpieczała je ta wielka księga,
która się pan zasłonił w majątku swych krewnych", — „Wiedziałem
o	tym — odparł spokojnie bibliofil — i właśnie dlatego wolałem za¬
ryzykować raczej paniną nową sukienkę z materiału zagranicznego,
niż ten stary zabytek naszej przeszłości. Gdyby nie chodziło mi
o	ratowanie książki, nigdy bym takiej niedelikatności nie popełnił.
Przepraszam panią najmocniej, ale, doprawdy nie żałuję tego com
z musu uczynił w takich warunkach".
Inteligentna panna zrozumiała jego intencję i sama później ze
śmiechem opowiadała nieraz o tej przygodzie. Ale kuzyni pan¬
ny nie ponawiali już niefortunnej próby swatania Łopacińskiego,
choć do końca jego życia nie tracili nadziei, że zasłużony miłośnik
książek sam znajdzie wreszcie sobie dozgonną towarzyszkę życia
—	przynajmniej wśród młodszych kandydatek na „stare zabytki
przeszłości".
[...] ks. Adam Pieńkowski
BŁ Rkps 2065 Korespondencja Feliksa Araszkiewicza z lat 1924-1966 w sprawach zawodo¬
wych, wydawniczych i literackich k. 266-275
		

/page0097.djvu

			Dys, dn. 23 października 1927 r.
Szanowny Panie Doktorze!
I
artę z d[n]. 19. [X] otrzymałem- Rad będę jeśli moje informa-
‘«jC cje przydadzą się na co, ale spełniłem tylko swój obowiązek
JU \-obywatelski względem Uczonego Badacza naszej kultury.
O	jakimkolwiek „długu wdzięczności" z Jego strony nie może być
mowy. Wystarczy zwyczajna karta z dobrym słowem, ot, jak ta
wczorajsza, która mi sprawiła taką przyjemność, i na którą teraz
odpowiadam.
Uzupełniając niektóre szczegóły z listu poprzedniego, muszę za¬
znaczyć, że zaraz w początkach działalności bibliofilskiej Łopacińskie-
go, jego idée fixe był dział dawnych książek i rękopisów „pochodze¬
nia polskiego" w bibliotece, tak zwanej „fundamentalnej" gimnazjum
lubelskiego. Dopóki jej kustoszem był nauczyciel języka rosyjskiego
Anatolij Tołubiejew, kreatura Siengalewicza, późniejszy z jego protek¬
cji inspektor tegoż gimnazjum dopóty w cennych zabytkach naszej
przeszłości mógł bezkarnie bonować tylko dyrektor Siengalewicz.
Łopacińskiemu, od czasu gdy nie podzielił jego przekonania o rosyj-
skości Lublina i ziemi „chełmsko-lubelskiej", dostęp był wzbroniony.
		

/page0098.djvu

			Zmartwiony taką niełaską, bibliofil lubelski szukał sposobów,
aby choć część tego skarbu uratować z rąk wrogów naszej kultury.
Byłem wtedy w klasie piątej, kiedy Tołubiejew wypadkowo zwrócił
się do Łopacińskiego z zapytaniem, czy nie mógłby mu zarekomen¬
dować którego z wyraźnie piszących uczniów do intensywnych,
ale bezpłatnych, prac bibliotecznych na cały okres ówczesnych
ferii wielkanocnych? (nb. trwały aż trzy tygodnie, gdyż obejmowały
i święta według kalendarza starego stylu).
Łopaciński akurat w pierwszy dzień ferii spotkał mnie w księ¬
garni M[ichała] Arcta i namówił, abym przyjął na siebie ten ciężar,
pomimo, że niedomagałem na płuca. Zarazem wyjaśnił mi poufnie,
o	co mu chodzi i udzielił dokładnych wskazówek, gdzie miałem
czego .szukać w wielkiej sali bibliotecznej pod nieobecność Tołubie-
jewa, i jak sobie radzić w razie „wsypy".
Zadanie, które posłużyć mi miało jedynie jako pretekst do prze¬
kroczenia progów „biblioteki fundamentalnej" wypełniłem jak naj¬
lepiej, pracując po 12 godzin na dobę, przez dwa z górą tygodnie.
(Jako dowód, powinien być, między innymi, mój własnoręczny ka¬
talog działowy.) Ale, niestety, na drabince przy zakazanych księgach
„pochodzenia polskiego" zastał mnie kilkakrotnie Tołubiejew. W po¬
mieszaniu opowiedziałem mu dwa razy mimowolnie po polsku.
Zapytał tylko: „Czto z wami mołodoj czełowiek...?"35 (Dopiero w kla¬
sie VII odpłacił mi za to na lekcjach literatury rosyjskiej.)
Zdążyłem jednak stwierdzić liczne braki na półkach zakazanych.
Zamiast książek, leżały na pustym miejscu niewielkie kartki papieru
z napisem: „wzięto dla p[ana] Dyrektora". (O gospodarce rabunko¬
wej Siengalewicza ukazała się w kilka lat potem na łamach jednego
z dzienników krakowskich dość obszerna korespondencja z Lu¬
blina. Przypuszczam, że możnaby ją odszukać.)
Po upadku Siengalewicza, Łopaciński osiągnął wreszcie cel
swych marzeń: został bibliotekarzem gimnazjalnym. Na tym sta¬
35 Co z tobą, chłopcze?
		

/page0099.djvu

			nowisku zastała go w r. 1905 walka młodzieży szkolnej o unarodo¬
wienie wszystkich uczelni w b. Kongresówce. Wierząc w ostateczny
triumf słusznej sprawy, Łopaciński postanowił wytrwać na swoim
stanowisku stróża czcigodnych pamiątek naszej sławnej przeszłości,
aby je uchronić od barbarzyńokiego zniszczenia lub wywiezienia do
Rosji. Istotnie, nie opuścił swej placówki aż do tragicznej śmierci
w r. 1906.
Niektórzy, zbyt lekkomyślni „cenzorowie narodowi" upatrywali
„czyn niepatriotyczny" w tym, że Łopaciński nie połączył się otwarcie
ze strajkującą młodzieżą i nie podał się do dymisji. Ale ze względóv
taktycznych, Łopaciński nie mógł wtedy odkrywać przyłbicy wobec
wrogów polskości. Sądzę jednak, że teraz, z okazji pracy Pańskiej
o	nim, nadarza się dobra sposobność, by uwypuklić jego bibliofilską
idée fixe, która mu wtedy związała ręce i nogi, pozbawiając swobody
ruchów, nawet ku obronie własnego honoru obywatelskiego prze¬
ciw potwarzom głów niedowarzonych lub krzykaczy partyjnych.
W ogóle, trzeba przyznać, że dotychczas nikt jeszcze nie zajął
się bezstronnym wyświetleniem wzmiankowanej sprawy strajku
młodzieży gimnazjalnej lubelskiej w roku 1905. Ze swej strony do¬
piero po raz pierwszy od lat 22 odkrywam tu, ku czci Łopacińskiego,
rąbek zasłony, którą „czwórka" ówczesnych nauczycieli — Polaków
(śp. p. Nowicki — polonista, śp. Eustachiewicz — łacinnik, śp. Łopa¬
ciński oraz ja w charakterze nauczyciela religii rzymskokatolickiej,
czyli prefekta) zmuszona była pokrywać przed okiem władz rosyj¬
skich swoje istotne plany i zapatrywania. Materiał archiwalny w ak¬
tach b[yłego] gimnazjum lubelskiego może świadczyć tylko o tym,
co chcieliśmy, aby wiedział dyrektor Szymanowski, ale nie wyjaśnia,
dlaczego i w jakim celu było to dla dobra sprawy pożyteczne.
ks. Adam Pieńkowski
PS — W liście poprzednim opuściłem niektóre zabawne zdarze¬
nia z życia śp. Ł[opacińskiego], np. to, które opowiadałem księdzu
		

/page0100.djvu

			d[okto]rowi Zalewskiemu, gdyż dotyczyły one innych dziedzin pracy
uczonego lubelskiego, a nie bibliofilstwa.
Dodać jednak mogę, że prawdziwy raj dla bibliofilów lubelskich
nastał dopiero wtedy, kiedy pan Franciszek Raczkowski założył
w Lublinie własną księgarnię połączoną z antykwarnią. Najrzadsze
druki, najbardziej prześladowane przez cenzurę rosyjską książki
lub zakordonowe wydawnictwa periodyczne — oddawał na spłatę
ratami w bardzo dogodnych terminach, a do ceny własnego kosztu
dodawał tylko zwykły procent księgarski. O ile cenzura warszawska
powycinała kartki, np. z lwowskiego „Kwartalnika Historycznego"
lub „Pamiętnika Literackiego", to p. Raczkowski wykupywał wycięte
kartki (niekiedy całe arkusze) z rąk woźnych urzędu cenzury i gratis
doręczał je swym stałym odbiorcom.
Ponadto, p. Raczkowski chętnie przyjmował od miłośników ksią¬
żek zbywające egzemplarze „rzadkości" na spłatę długu lub w drodze
zamiany na inne. Na tym tle zdarzył się komiczny wypadek, który
rozgłosił żyłkę bibliofilską Łopacińskiego wśród szerszych kół inte¬
ligencji miasta Lublina. Pi zedtem bowiem cieszył się on na bruku
lubelskim opinią „nudnego, zdziwaczałego mola książkowego".
Mianowicie, Łopaciński zauważył raz w dziale antykwarskim
księgarni Pana Raczkowskiego] cenny nabytek, którego nie posia¬
dał we własnej bibliotece, a ponieważ nie posiadał wtedy i gotówki
w kieszeni, więc był smutny z tego powodu. Pan R[aczkowski] też
był smutny: zbliżał się termin uiszczenia należności wekslowej,
a kasa księgarni świeciła pustką. Rzekł więc do Łopacińskiego:
„Chcąc sprawić radość panu profesorowi, oddaję mu tę upragnioną
księgę do jego biblioteki. W zamian zaś proszę mi dać od siebie jaki
stary drobiazg, któryby swoją treścią mógł i mnie rozweselić".
Łopacińskiego istotnie ucieszył ten handel zamienny. Podążył
do domu i w niespełna pół godziny przyniósł niewielką starą ksią¬
żeczkę, oprawną w skórę. Był 4o humorystyczny opis wierszowany
gry organowej w dawnym kościele O.O. Jezuitów w Lublinie (dziś
—	kościół katedralny). Wiersz ułożyli młodzi wychowańcy jezuiccy
		

/page0101.djvu

			i wydrukowali go w Lublinie, również u Jezuitów. (Tytułu nie pamię¬
tam, ale drugi egzemplarz tego „dziełka" znajduje się w Bibliotece
im. Łopacińskiego.)
P[an] Raczkowski, zawsze uprzejmy i uczynny, zaraz dał książecz¬
kę do przejrzenia przedstawicielom miejscowej inteligencji, dość
licznie — jak zwykle wieczorami — zebranym w jego gościnnej
księgarni. Zaledwie jednak któryś z klientów odczytał półgłosem
kilka rymów36, nastąpił wśród zebranych szalony wybuch śmiechu.
Po nowym ustępie — znów salwa śmiechu, a potem czyjaś poważna
uwaga: „Jednak ten Łopaciński ma w swym księgozbiorze i niezłe
kawałki...".
BŁ Rkps 2065 Korespondencja Feliksa Araszkiewicza z lat 1924 i 1966 w sprawach zawodo¬
wych, wydawniczych i literackich k. 276-279
56	Łopaciński zaraz się ulotnił po wręczeniu książki panu Raczkowskiemu], Spotkałem
go przed hotelem .Victoria”. Kiedym zaś wchodził do księgarni, dobiegły już do mych
uszu takie mniej więcej słowa lektora:
»Inny (Nb. zapewne głos organowy) — to się bardzo sierdział
I tak huczał, jakby...”
Weszli jacyś inni goście księgarni, więc lektura ustała, zakończona ową konkluzją
o	wartości księgozbioru Łopacińskiego.
		

/page0103.djvu

			Konstanty Kietlicz-Ravski
(1868-1924)
Malarz i etnograf
Pochodził z Kielecczyzny, z rodziny ziemiańskiej. Po ukończe¬
niu gimnazjum w Krakowie — studia w Szkole Sztuk Pięknych
w Krakowie i Warszawie, uzupełnione pobytami artystycznymi
w Monachium, Paryżu i Włoszech.
W związku ze śmiercią ojca wrócił do rodzinnej wsi Białej Błot¬
nej k. Włoszczowej, gdzie gospodarował razem z matką. Tam zainte¬
resował się miejscową etnografią i rozpoczął współpracę z „Wisłą".
Wtedy też powstały jego pierwsze prace artystyczne wykorzystujące
motywy regionalne (m.in. studia portretowe typów ludowych w stro¬
jach regionalnych)
W Lublinie od 1904 r. Na życie zarabiał lekcjami rysunku na kur¬
sach dla rzemieślników i w Towarzystwie Polskiej Macierzy Szkol¬
nej. Głównie zajmował się działalnością artystyczną, dużo malował
i rysował. Interesował go zwłaszcza miejscowy folklor. Powstało
wtedy wiele portretów chłopów, scen rodzajowych z Lubelszczyzny,
widoków zabytków Lublina. Pisał dużo do gazet lubelskich i czaso¬
pism ogólnopolskich na temat sztuki, teatru i wystaw plastycznych.
Chętnie udzielał się w pracy społecznej, działał m.in. w kilku towa¬
rzystwach społeczno-kulturalnych.
Po I wojnie światowej mieszkał głównie w Szczawnicy i Zako¬
panem. Tam zainteresował się folklorem i sztuką góralską, czego
		

/page0104.djvu

			efektem były liczne rysunki, akwarele, szkice. W tym okresie życia
zajął się też działalnością translatorską, tłumaczył m.in. Lwa Tołstoja
i Selmę Lagerlof. Miał kilka indywidualnych wystaw w kraju i za
granicą. W zbiorach WBP znajduje się kilka obiektów z jego twór¬
czości artystycznej.
Przyjaźnił się z Łopacińskim oraz pisarzami Janem Wiktorem
i Władysławem Orkanem.
		

/page0105.djvu

			Tragiczny zgon Hieronima Łopacińskiego.
Wspomnienie
mw% ył piękny dzień sierpniowy 1906 r. Wszedłem do księgarni
VFXP- F. Raczkowskiego, w której zastałem codziennego jej go-
XL-/ ścia: profesora Łopacińskiego.
—	A, jak to dobrze, że pana spotykam, rzekł do mnie wesoło,
pójdziemy na Lemszczyznę. Dawno mi pan już obiecywał, dziś taki
cudny czas, nie puszcze pana.
—	Oj, nie dziś, odrzekłem, głowa mnie jakoś boli. (Skłama¬
łem, głowa mnie nie bolała, tylko jakoś dziwnie mi się iść nie
chciało.)
—	To właśnie dobrze panu zrobi na ból głowy taki spacer. Idzie¬
my! rzekł profesor biorąc mnie pod rękę.
Tak steroryzowany, załatwiwszy jakiś zakup w księgarni, dałem
się uwieść zacnemu przyjacielowi. Skierowaliśmy się jeszcze ku
cukierni Semadeniego, gdzie Łopaciński miał się przez telefon do¬
wiedzieć, czy zastaniemy w domu właściciela Lemszczyzny, p. K[łob-
skiego].
Po chwili wrócił do bufetu, mówiąc:
—	Nie mogę się dodzwonić. Aparat widać popsuty, albo tam niko¬
go nie ma, ale ryzykujmy.
—	To dajmy spokój profesorze, rzekłem, tak mi się jakoś dziwnie
nie chce iść dzisiaj.
		

/page0106.djvu

			Nie tak to łatwo jednak było odwieść tego człowieka od raz po¬
wziętego zamiaru; ja zaś nie miałem sił by mu odmówić, zanadto go
ceniłem i kochałem.
Wychodząc z cukierni wpadliśmy na sędziego Czesława Jaczew¬
skiego. Tego znów zaczęliśmy już we dwóch namawiać, by nam to¬
warzyszył. J[aczewski] swoim jakby rozgrymaszonym, choć miłym
głosem oparł się temu stanowczo, mówiąc bez ogródek, że mu się
nie chce.
Poszliśmy więc we dwóch. Profesor był w doskonałym humorze,
ja chmurny. Chcąc mnie udobruchać, zaczął mi opowiadać o pamiąt¬
kach Lublina, których nikt chyba lepiej od niego nie znał, a mało kto
bardziej miłował. Przechodząc koło straganu kupił jakieś wyborne
owoce, „żeby mnie przekupić i rozchmurzyć", bo uważał, że pomimo
pozornego słuchania, uwaga moja była rozproszona. Tak zaszliśmy
do dworku na Lemszczyźnie. Pana K[łobskiego] zastaliśmy w domu.
Bardzo nas uprzejmie przywitał, a dowiedziawszy się, że głównym
celem naszej podróży jest chęć zobaczenia panoramy Lublina, zapro¬
wadził nas na wzgórek, z którego istotnie doskonale całe miasto wi¬
dać było. Tu dopiero profesor jął sypać wszystkimi wiadomościami
dotyczącymi każdego gmachu, każdego domu. Wreszcie zwrócił się
do mnie:
—	No, prawda, że piękny widok?
We mnie tkwił jakieś chochlik przykrytego dnia i niepoczciwie
odezwałem się: — przypomina mi domki jakby z tektury żółtej przy¬
lepione na tło szare. Nie podoba mi się.
Łopaciński zwrócił się do pana K[łobskiego] z charakterystycz¬
nym uśmiechem, w którym podnosił zawsze brodę do góry i rzekł:
—	Pan Konstanty jest dziś w złym humorze, nic mu się nie podoba;
uważa pan?
—	Zauważyłem to, rzekł nasz gospodarz, ponieważ jednak mam
przyjemność (raczej: nieprzyjemność, powinien był wtedy powie¬
dzieć) pierwszy raz pana Rayskiego widzieć, sądziłem, że to stałe
jego usposobienie...
		

/page0107.djvu

			—	Nie, nie stałe, odpowiedziałem, lecz teraz, wyznaję otwarcie,
jestem niespokojny, bo wieczór się zbliża, a myśmy się tu w najlep¬
sze zasiedzieli; nie zdążymy przed zamknięciem domów.
Jak wiadomo, były to czasy gorące, w mieście trwał stan wzmoc¬
nionej ochrony; bramy kamienic zamykano o godz. 8 w[ieczorem],
a spóźniający się musieli być przygotowani na możliwość szykan ze
strony władz.
Pan K[łobski] uspokajał mnie jak mógł/wreszcie oświadczył:
—	Przed kolacją panów nie puszczę, a zaraz po spożyciu jej mo¬
żecie jechać, odeślę was moimi końmi.
Pozornie więc wszystko się jak najlepiej składało, a jednak... gryzł
mnie jakiś robak niepokoju. Podczas kolacji siedziałem jak na roz¬
żarzonych węglach, nie mogłem wprost brać udziału w rozmowie.
Za to profesor był wesoły jak nigdy przedtem, a wyraz twarzy miał
tak interesujący, że błysnęła mi myśl naszkicowania go. Ani ołówka,
ani notatnika nie miałem przy sobie. Nic łatwiejszego jak poprosić
0	to gospodarza. Nie zrobiłem tego jednak, obawiając się, że przez
to znów się nasz pobyt tutaj przedłuży. Gnało mnie coś, pragnąłem
jak najprędzej stąd wyruszyć. Gdy usłyszałem turkot zachodzącego
powozu, wstałem natychmiast i przeprosiwszy gospodarza za zbyt
szybki po posiłku odwrót, żegnać się zacząłem. Odetchnąłem gdy¬
śmy ruszyli sprzed ganku. Amerykan nasz był ogromnie wysoki,
a czułe resory powodowały silne gibotanie się jego po nierównej
drodze. Objąłem mego towarzysza wpół jego obszernej postaci
1	żartobliwie rzekłem:
—	Muszę ten skarb Polski trzymać, żeby się nie roztrząsł i nie
pogubił, bo z czymże bym do domu wrócił.
—	No, to pan się już widzę rozchmurzył... Czegóż pan był taki
zły?
—	Nie zły, raczej niespokojny czy zdenerwowany. Nie wiem.
Nie umiem profesorowi ani wypowiedzieć, ani wytłumaczyć mego
stanu. Powinienem siedzieć w domu, a ludziom się nie pokazywać.
Ładne wyobrażenie będzie miał K[łobski] o mnie.
		

/page0108.djvu

			Jechaliśmy prędko, konie były młode i rącze. Tempo jazdy przy¬
śpieszyło się jeszcze w mieście po bruku, a turkot po pustych bez¬
ludnych ulicach wydał mi się strasznym; mimo wolnie nasunęła mi
się myśl o jeździe straceńców na miejsce kaźni. Na ulicy Królewskiej
zatrzymałem woźnicę i już jedną nogę mając na stopniu, rzekłem:
—	Tu wysiadam, dojdę te kilka kroków do domu, a profesor po-
jedzie do siebie ulicą Bernardyńską.
—	Ale co znowu?! nie pozwalam! stanowczo zawołał mój tyran,
gwałtem mnie wciągając do amerykana. I znów uległem.
Mieszkałem niżej pałacu biskupiego przy ul. Misjonarskiej
w domu Poppegu. Jak wiadomo z Królewskiej zjeżdża się na Mi¬
sjonarską po znacznej pochyłości. Uliczka ta jest wąska, zamknięta
z jednej strony wysokim murem pałacowym.
Zaczęliśmy powoli zjeżdżać z góry po stromej dróżce. Stangret
ściągnął mocno lejce, dyszel poszedł w górę, a orczyki wlokły się
prawie po ziemi trącając konie po nogach i stukając mocno. Konie
płochliwe, nie przyzwyczajone do tego, wspięły się, zerwały i w sza¬
lonym pędzie nas poniosły. Była chwila, żem chciał wyskoczyć,
powstrzymała mnie jednak myśl, że towarzysze moi zrobić tego nie
mogą, profesor dla swojej otyłości, stangret — bo powozi. Zanim do
tego wniosku dojść zdążyłem, nadjechaliśmy nad skręt, jazda stała
się zawrotnie szybką, skok stał się niemożliwym. Instynktownie,
nie tracąc zupełnie przytomności, chwyciłem Łopacińskiego wpół,
przeczuwając, że jemu grozi większe niebezpieczeństwo niż mnie,
gdyż wywrót był możliwym w moja stronę. Nagle z siłą szaloną
wyrzuceni w górę rozczepiliśmy się i padli na ziemię. Ja szczęśliwie
jakoś upadłszy „na cztery łapy", nic sobie nie zrobiłem. Spojrzałem
poza siebie i ujrzałem czarny potworny pojazd porywany przez
oszalałe konie. Woźnica nie mógł ich powstrzymać. Turkot, jakby
stu wozów, jakby tętent rozszalałej setki koni, pęd na złamanie
karku, wreszcie nagłe zapadnięcie się, zdawało mi się, w przepaść
—	wszystko to wstrząsnęło mnie niesłychanie silnie. Opanowawszy
się jednak, począłem się rozglądać za profesorem.
		

/page0109.djvu

			Zdrętwiałem. Leżał martwy, przerzucony o kilka kroków poza
barierę. Pochyliłem się nad nim i zacząłem go delikatnie potrząsać
i pytać co mu się stało, i czy go co nie boli. Po chwili otworzył oczy
i cicho zapytał:
—	Czy są moje okulary?...
Po tych słowach znów oczy zamknął. Pobiegłem po ludzi — wnet
się zbiegli i zaczęli go cucić. Sprowadzono mi dorożkę, poprosiłem
więc brata mego gospodarza aby mi towarzyszył po chirurga. Kiedy¬
śmy dojechali na miejsce przeznaczone, zdałem sobie teraz dopiero
sprawę, że nie będę w stanie wejść na II piętro, bo uczułem silny ból
w nodze i ręce. Zastąpił mnie zatem p. P[oppe] Doktor odpowiedział,
że nie przyjedzie, dopóki chory nie będzie wniesiony do mieszkania.
Pojechaliśmy więc po ludzi z noszami do szpitala.
Kiedyśmy wrócili, Łopaciński leżał już w moim mieszkaniu, wnie¬
siono go na prześcieradle. Szedłem na górę. Powtórzono mi jego
zapytanie: „Czy się Rayskiemu nic nie stało?" Nagle usłyszałem jego
straszne jęki. Zrobiło mi się słabo, padłem na schody i nie byłem
w stanie iść dalej. Ktoś mnie wpakował do powozu i zawiózł do mo¬
jej kuzynki, u której, podlegając ciężkiemu wstrząsowi nerwowemu,
przeleżałem dwa tygodnie.
Zacny mój przyjaciel wyrzucony z niesłychaną siłą z amerykana,
padł na barierę, wskutek czego miał złamaną nogę dwa razy i rękę,
a trzy zgruchotane żebra spowodowały krwotok wewnętrzny, wsku¬
tek czego w okropnych męczarniach w trzy godziny po wypadku,
około północy, ducha wyzionął.
Pierwsza osobą, która mnie dnia następnego odwiedziła, był Cze¬
sław Jaczewski. Kiedy wchodził do pokoju, rzekł do mnie ze smut¬
nym uśmiechem na pięknej melancholijnej twarzy:
—	A tom się od śmierci szczęśliwie wymigał, żem z wami nie
poszedł...
		

/page0110.djvu

			Było to w niedzielę. W piątek wieczorem następnego tygodnia
szedł Jaczewski ul. Bernardyńską. Policja goniła jakiegoś przes¬
tępcę. Strzelano na chybi-traf. Zbłąkana kula zamiast w bandytę,
trafiła w zacnego człowieka. Zanim dowieziono go do szpitala, zmarł
wskutek krwotoku.
Struża, w sierpniu 1923 r.
»Głos Lubelski” 1923 nr 225 s. 4-5
		

/page0111.djvu

			Jan Riabinin
(1878-1942)
Archiwista, badacz dziejów Lublina,
kustosz Archiwum Państwowego w Lublinie
Urodził się w Lublinie. Ojciec był Rosjaninem, a antenaci mieli
wielonarodowe korzenie. Do 1894 r. przebywał w Lublinie. Tutaj
chodził do gimnazjum, a jego nauczycielem greki i łaciny był Ło-
paciński.
Naukę gimnazjalną i studia historyczne ukończył w Moskwie
w latach 1894-1904. Przyjął proponowaną mu pracę w Archiwum
Ministerstwa Spraw Zagranicznych Cesarstwa Rosyjskiego, gdzie
przepracował 14 lat, do czasu objęcia go przez bolszewików. Zwol¬
niony stamtąd, przeniósł się z rodziną do Mariupola na Ukrainę.
W 1921 r. wrócił do Polski i podjął pracę w Kielcach w miejscowym
archiwum. Przeniesiony służbowo od 1 XII 1921 r. do Lublina, pozo¬
stał tutaj już do końca życia.
Lublin był mu znany nie tylko z lat młodzieńczych i gimnazjal¬
nych, ale także z częstych pobytów w Kozim Grodzie w okresie
studiów, a potem pracy zawodowej. Odnowił wtedy kontakty z Łopa-
cińskim, tym razem na gruncie naukowym, a po jego śmierci zajął
się porządkowaniem i opracowaniem rękopisów i starodruków
w Bibliotece jego imienia.
17-letnia działalność archiwalna Riabinina w Lublinie była dla
poznania i opracowania źródeł o dawnych dziejach miasta wyjątko¬
wo bogata i owocna. Jego znajomość ksiąg staropolskich i z okresu
		

/page0112.djvu

			zaborów imponowała. Rezultatem prac zawodowych i badawczych
było kilkadziesiąt prac i artykułów. Na uwagę zasługują jego prze¬
wodniki archiwalne, katalogi ksiąg miejskich Lublina i cykl opra¬
cowań historycznych wydanych w serii „Materiały do monografii
Lublina".
Riabinin brał też udział w życiu naukowym międzywojennego
Lublina, m.in. współpracował z Lubelskim Towarzystwem Nauko¬
wym.
Odznaczony Złotym Krzyżem Zasługi (1932) za działalność archi¬
walną i naukową.
		

/page0113.djvu

			Ze wspomnień o śp. Hieronimie Łopacińskim
fŁjf uczuciem najżywszego zadowolenia przyjąłem uprzejmą
propozycję Koła Akademickiego lubliniaków im. Hieronima
-* Łopacińskiego podzielenia się wspomnieniami mymi o nieod¬
żałowanym Profesorze moim, w istnieniu bowiem Koła, w celach,
jakie ono sobie stawia, nie mogę nie widzieć realizacji jednego
z punktów pięknego testamentu, przekazanego nam przez przfd-
wcześnie zgasłego znakomitego badacza rodzinnego miasta mego.
Ziarna, które w trudzie, pocie i znoju żywota swego rzucał hojną
ręką ten siewca wiedzy i prawdy, nie wszystkie widocznie padły na
opokę i w ciernie. Jednym z tych ziaren zaopiekowała się akade¬
micka młodzież, wrażliwa, jak zawsze, na piękno duszy ludzkiej,
intuicyjnie odczuwająca siłę wewnętrznego ognia, jaki żarzył się
w Łopacińskim. Obyż ziarno to wydało ewangeliczny setny płód!
Obecnie, gdym dosięgnął późniejszego, niż Łopaciński, wieku,
gdy w posiwiałej głowie mojej budzi się rój wspomnień o tym
przedziwnym entuzjaście nauki, który badawczym wzrokiem
swym obejmował całe gałęzie wiedzy ludzkiej, rozpryskuje się
On, że tak powiem, przede mną na wiele odmian, na pedagoga,
działacza społecznego, literata, historyka literatury, archeologa,
etnografa, językoznawcę. Trzydzieści kilka lat temu był dla mnie
tylko nauczycielem.
		

/page0114.djvu

			Autor szeregu źródłowych rozpraw, członek — korespondent
krakowskiej Akademii Umiejętności, współpracownik „Wisły", „Prac
Filologicznych", „Przeglądu Pedagogicznego", „Przeglądu Historycz¬
nego", „Wielkiej Encyklopedii Powszechnej Ilustrowanej", „Encyklo¬
pedii Kościelnej", „Encyklopedii Staropolskiej" Glogera, „Albumu
zasłużonych Polaków", „Słownika języka polskiego", „Biblioteki
Warszawskiej", „Ateneum", „Światowida", „Wędrowca", „Tygodnika
Ilustrowanego", „Tygodnika Niedzielnego", szeregu książek zbioro¬
wych, kalendarzy i wydawnictw dobroczynnych, „Gazety Lubelskiej",
„Ziemi Lubelskiej", „Kuriera Lubelskiego", „Kaliszanina", „Gazety Ra¬
domskiej" i in. Sp. Hieronim Łopaciński udzielał codziennie po kilka
godzin czasu na wykładanie nam, uczniom rządowego gimnazjum
lubelskiego, łaciny i greckiego w warunkach nad wyraz ciężkich
i przykrych dla pedagoga — Polaka.
Mógł wydostać się z tej duszącej atmosfery. Proponowano mu
objęcie katedry historii literatury polskiej na Uniwersytecie War¬
szawskim po Piotrze Chmielowskim. Łopaciński odmówił. Podobno
było to wyrazem protestu z Jego strony przeciwko rusyfikacji tej
uczelni polskiej. Podobno nie miał sił rozstać się z naszym starożyt¬
nym grodem, którego pamiątki tak ukochał i którymi tak serdecz¬
nie się opiekował. Najprawdopodobniej nie czuł się godnym zająć
miejsce znakomitego poprzednika swego. Najwyższy bowiem sto¬
pień skromności cechował każdy czyn tego fanatyka czystej nauki.
Nauka sama w sobie była celem życia Łopacińskiego. Poświęcał
jej całego ducha swego i nigdy nie podporządkowywał względom
utylitarnym. Nigdy pióro Łopacińskiego nie służyło Mu środkiem ku
osiągnięciu pewnego stopnia w hierarchii społecznej czy naukowej,
ku nasyceniu ambicji osobistych. Nie miał takich ambicji. Nie gonił
za popularnością. Ogrom pracowitości i erudycji Jego równał się
ogromowi wstrętu do samoreklamy, do czczych tytułów. Nie żądał,
aby ludzie nazywali go Rabbi, i ustępował innym i pierwsze miejsca
na wieczerzach, i pierwsze stolce w bóżnicach, i pozdrawiania na
rynku.
		

/page0115.djvu

			Sam uczony, cenił niewątpliwie uznanie mężów bardziej od Niego
zasłużonych w nauce, lecz nigdy nie dokonał starań ku uzyskaniu
rozgłosu i sławy. Sława sama szła na Niego, sama za krótkiego ży¬
wota Jego otoczyła Jego wyniosłe czoło swą aureolą. Toć przy naj¬
większej negacji wygód życiowych, jak cechowała Łopacińskiego,
przy najskrzętniejszem szperaniu po strychach, piwnicach i wsze¬
lakich zakamarkach, któremu z takim upodobaniem się oddawał,
nie zdołałby własnymi siłami zgromadzić tej mnogości skarbów,
jakie zawiera najpotężniejsza dźwignia naszej lubelskiej oświaty
—	B:blioteka Publiczna Jego imienia. Miejscowi i okoliczni inteli¬
genci nieśli Mu w darze rozproszone po różnych miejscach pomni¬
ki literatury i języka ojczystego, dokumenty, akta, pamiętniki, listy,
i ten namiętny kochanek książki po gruntownej selekcji przyjmo¬
wał bardziej wartościowe rzeczy w depozycie do swego, jak mówił,
muzeum, w depozycie dlatego, że w ciągu całego żywota swego
cieszył się myślą oddania zbiorów swych na użytek publiczny.
W potocznym słowniku Łopacińskiego mało było jedwabiu
i słodyczy. Raczej szorstki był w klasie, lecz jakie serce biło pod
tym urzędowym granatowym frakiem, o tym wiedzą ci żyjący jesz¬
cze starsi i młodsi ode mnie koledzy moi, którzy, będąc zwolnieni
z powodu niezapłacenia wpisu, niespodziewanie dla samych siebie
wracali do szkoły, aczkolwiek z urzędu Łopacińskiemu, och, jak nie
kapało. Inni pamiętają, jak z narażeniem własnej osoby wpajał
w młode dusze poza obowiązkowymi godzinami miłość do zabro¬
nionego w szkole języka ojczystego i do nieznanych z ławy szkolnej
dziejów ojczystych. Ale najwyraźniej zarysowała się uczynność i do¬
broć Łopacińskiego w stosunku do starszych już uczniów, stawia¬
jących pierwsze chwiejne kroki na polu naukowym. Dla nich był
opiekuńczym zaiste duchem. Kilka słów pro domo mea37.
Po ukończeniu uniwersytetu blisko obchodziły mnie warunki
pracy w archiwach historycznych, jako instytucjach najbardziej
57	We własnej sprawie.
		

/page0116.djvu

			z pewnych względów dla mnie odpowiednich. Udałem się przeto
—	dla większej odwagi z Ojcem moim — po poradę i wskazówki do
prywatnego mieszkania Łopacińskiego przy ul. Kościuszki, wówczas
Gubernatorskiej, o której przemianowanie na ulicę Łopacińskiego
bezskutecznie od r. 1906 kołatało u gubernatora grono obywateli
miejscowych ze śp. Dr. Aleksandrem Jaworowskim na czele.
Mój były nauczyciel gimnazjalny oczarował mnie serdecznym
ciepłem swym, osobiście zwrócił się w sprawie mojej do ówcze¬
snego dyrektora Archiwum Głównego Akt Dawnych w Warszawie
prof. Teodora Wierzbowskiego, zaznajomił z sędziwym historykiem
ks. Ambrożym Wadowskim, otworzył dla mnie łamy redagowanego
wówczas przez Jana Kochanowskiego „Przeglądu Historycznego"
i otoczył swą opieką pierwsze słabe elaboraty moje.
Jakże pamiętne mi są częste wizyty u Łopacińskiego, które,
już jako archiwista Archiwum Głównego Ministerium Spraw Zagra¬
nicznych w Moskwie, składałem Mu podczas przyjazdów moich do
domu rodzicielskiego. Tęgi, tryskający zdrowiem, zawsze ożywiony,
zawsze zaniedbany w ubraniu, nie uznający brzytwy (na drobiazgi
czasu nie było), z badawczym spojrzeniem przysłoniętych okularami,
odzwierciedlający szczerą duszę, oczów, po pierwszym przywitaniu
oglądał się bezradnie po pokoju, nie wiedząc, gdzie usadzić gościa,
bo nawet krzesła zawalone były pismami, książkami, mapami, szty¬
chami. Ruch ręki, gazety na podłodze, ja na krześle. Następuje szcze¬
gółowe sprawdzanie z tego, co robiłem w ostatnim półroczu i co
odnalazłem w Archiwum, a w trakcie mej opowieści sypią się wska¬
zówki gospodarza na Delitiae Lublinenses38 lub na jedyny
egzemplarz relacji o zburzeniu Lublina w 1656 r., o których istnieniu
w naszym Archiwum nie wiedziałem ja, archiwista, lecz które były
znane Jemu i badane już przez Niego podczas naukowych wycieczek
do Moskwy. Potem wyszukiwanie dla mnie na sięgających sufitu pół¬
38	Delitiae Lublinenses seu descriptio miraculorum crucis Lublinensis ab a. 1611 — rkps
biblioteki b. Archiwum Głównego w Moskwie [przypis autora].
		

/page0117.djvu

			kach białych kruków ze stałą admonicją najostrożniejszego obcho¬
dzenia się z nimi, a w zamian polecenie zebrania bądź w Archiwum,
bądź w Bibliotece Uniwersyteckiej lub Muzeum Rumiancowskim
takich a takich informacji dla własnych prac Jego. Wreszcie de re¬
bus publicis39 — były to czasy wojny z Japonią, pierwszej rewolucji
rosyjskiej i tzw. ery konstytucyjnej w Rosji, więc przypływ nadziei,
więc fala rozczarowania, czasem skarga na ciężkie warunki bytowa¬
nia narodowego, na usunięcie języka polskiego z ostatniej ostoi jego
—	Towarzystwa Kredytowego Ziemskiego w Lublinie, lecz nigdy na
własną krzywdę, jaka Mu się działa na Jego stanowisku, nigdy pozo¬
wania na ofiarę, nigdy koturnów i togi męczennika.
I	oto sierpień 1906 r., depesza rosyjskiej ajentury w „Ruskich
Wiedomostiach" o tej tragicznej śmierci, pielgrzymka na świeżą mo¬
giłę inter bene merentes40, westchnienie przy uszkodzonym obecnie
barbarzyńską ręką pomniku i pierwsza praca nad segregowaniem
zwiezionych z osierociałego mieszkania do gmachu po-Dominikań-
skiego zbiorów Łopacińskiego w towarzystwie dr. Jaczewskiego
i	p[ani] sędziny Dobkowej, a pod światłym kierunkiem dr. Jaworow¬
skiego.
Kasprowicz pisał:
Błogosławieni, którzy w czasie gromów
Nie utracili równowagi ducha;
Których na widok spustoszeń i złomów
Nie płynie z serca pieśń rozpaczy głucha;
Którzy wśród nocy nieprzebytej cieni
Nie tracą wiary w blask rannych promieni —
Błogosławieni!
„Regjon Lubelski' R. 2 (1929) s. 13-16
39	O sprawach publicznych.
ł0 Między dobrze zasłużonymi.
		

/page0119.djvu

			Henryk Wiercieński
(1843-1923)
Powstaniec styczniowy i Sybirak, publicysta,
badacz regionu, działacz społeczny
Wywodził się z rodziny ziemiańskiej z Niezabitowa w pow. opol¬
skim.
Absolwent gimnazjum gubernialnego w Lublinie, student Uniwer¬
sytetu Kijowskiego i Szkoły Głównej w Warszawie (nie ukończył
ich). Na wieść o wybuchu powstania styczniowego zgłasza się do
oddziałów gen. Langiewicza na Kielecczyźnie. Brał udział w trzech
bitwach, w których odznaczył się walecznością, za co został awan¬
sowany na porucznika. Wzięty do niewoli, na Syberii spędził 5 lat.
Do kraju wrócił w 1869 r. Początkowo gospodaruje w rodzinnym
Niezabitowie, ale wkrótce traci prawie wszystko. Przeprowadza się
do Nałęczowa (1881). Tutaj współobywatele powierzają mu obowiąz¬
ki sędziego gminnego w pobliskiej Polanówce, i urząd ten pełni
przez 18 lat, aż do 1910 r., kiedy musi ustąpić na żądanie Rosjan.
Przenosi się wtedy do Lublina, gdzie spędza resztę życia.
Już od 1875 r. Wiercieński, zmuszony do tego m.in. kłopotami
materialnymi, podejmuje intensywną działalność publicystyczno-na-
ukową. Skala jego zainteresowań była duża; zajmował się archeolo¬
gią, historią, etnografią, ekonomią, polityką, a zwłaszcza statystyką.
Efektem jego działalności było bardzo wiele prac publicystycznych
i	naukowych, zebranych materiałów źródłowych o dużej wartości
naukowej, ważnych także dla współczesnych badaczy.
		

/page0120.djvu

			Wsławił się zwłaszcza obroną Chełmszczyzny przed uderwaniem
jej od Królestwa (1912), co zyskało mu nawet miano „Trybuna Ziemi
Chełmskiej". W latach I wojny światowej prowadził Biuro staty¬
styczne Komitetu Obywatelskiego w Lublinie, rejestrującego straty
wojenne na terenie okupacji austriackiej.
Jest autorem drukowanych pamiętników. Pozostawił wiele mate¬
riałów rękopiśmiennych przechowywanych głównie w Wojewódz¬
kiej Bibliotece Publicznej im. H. Łopacińskiego.
Pochowany w Lublinie na cmentarzu przy ul. Lipowej w grobow¬
cu weteranów powstania styczniowego.
		

/page0121.djvu

			Pamięci Hieronima Łopacińskiego
^i.
rono młcdzioży lubelskiej, powzięło myśl uczczenia pamięci
zasłużonego w Lublinie pedagoga, a zarazem szeroko zna¬
nego uczonego, śp. Hieronima Łopacińskiego książką zbio¬
rową. Sympatyczna ta myśl zasługuje ze wszech miar na poparcie,
szczególniej ze strony mieszkańców miasta Lublina i jego okolicy,
gdzie zmarły lat 23 pracował, gdzie oprócz pracy nauczycielskiej,
poświęcał się badaniom przeszłości miasta i Ziemi Lubelskiej,
gdzie tyle pamiątek pożytecznej swej pracy pozostawił, gdzie tyle
cennych zabytków przeszłości naszej od zagłady i zniszczenia ura¬
tował.
Zanim jednak projektowana księga pamiątkowa została skomple¬
towaną, dobrze będzie, gdy zajmiemy się zbieraniem odpowiednich
celowi materiałów, i tym sposobem do urzeczywistnienia poczciwej
myśli przyłożymy ręki. Dobrze będzie, gdy ci, którzy w bliższych lub
choćby dalszych pozostawali z nim stosunkach, czy jako znajomi lub
koledzy, czy jako uczniowie, skreślą wspomnienie tych stosunków,
co złoży się na materiał, z którego później łatwiej będzie zestawić
pełniejszy obraz życia i działalność człowieka, którego pamięć
uczcić pragniemy.
		

/page0122.djvu

			W tej myśli kreślę kilka fragmentów, odnoszących się do osoby
i	rodziny śp. Łopacińskiego — jakie udało mi się wydostać.
* * *
Rodzina Łopacińskich-Lubiczów wywodzi pochodzenie swoje z Ło-
pacina, wsi w dzisiejszej gub[erni] piotrkowskiej, skąd dawnymi już
czasy przeniosła się do Inflant Polskich — na Witebszczyznę, i dotąd
tam przeważnie pozostaje, a zarazem wybitne wśród ziemiaństwa
tamtejszego zajmuje stanowisko.
Jeden z jej członków, osiadły tam na Tadulinie — p. Bartłomiej
Łopaciński, w drugiej połowie XVIII stulecia przeniósł się znów do
Korony, osiadł na własnych dobrach — Woli Goryńskiej, nieopodal
Radomia, a w jej sąsiedztwie pobudował sobie nową rezydencję,
mającą mu przypominać Spezzię włoską, gdzie często przesiadywał
i	Spezzią ją nazwał.
Klęski, jakie kraj w końcu owego nieszczęsnego stulecia prze¬
chodził, dotknęły go podwójnie, bo oprócz nieszczęść publicznych,
nie minęła go utrata majątku — może z powodu powinowactwa
(przez żonę) z Kościuszką.
Wnuk Bartłomieja, Ludwik, dzierżawił już tylko Prędocinek
w Radomskiem, a pojąwszy za żonę Marię Krusiewiczównę,
zwinął tu gospodarstwo i przeniósł się do majątku jej matki,
Ośna, na Kujawach, gdzie gospodarował lat kilka. Tu 30 wrze¬
śnia 1860 r. przyszedł na świat śp. Hieronim Łopaciński, zapisany
w metryce urodzenia, jako syn dzierżawcy części Ośna Górnego
—	ochrzczony w kościele parafialnym w Lubotyniu, 1 listopada
tegoż roku.
Był to czas bliski ciężkich przesileń, jaki kraj nasz przechodził.
Wypadki następne i reforma agrarna, zrujnowały wielu. Losowi wie¬
lu współobywateli uległ i ojciec Hieronima. Ostrzyżony, jako rekrut,
zawdzięczał ocalenie swojej dalekiej kuzynce z linii litewskiej,
siostrzenicy księcia Gorczakowa, pani Konstantowej Łopacińskiej,
		

/page0123.djvu

			której wstawiennictwo ten przynajmniej miało skutek, że rekruta
wypuszczono.
Odzyskał p. Ludwik wolność osobistą, ale przejściami i koszta¬
mi, jakie te przejścia za sobą pociągnęły, zrujnowany materialnie.
Z przygód jego skorzystali inni, a gdy mógł już wrócić do opuszczo¬
nego zagonu, nie miał już do czego. Potrzeba było jąć się pracy oso¬
bistej. Osiadłszy w Brześciu Kujawskim, znalazł tu pracę w sądzie
poprawczym. Po reformie sądowej — otrzymał posadę sekretarza
więzienia w Kaliszu.
Z tego przebiegu zmian losu rodziców, przekonać się można,
że młodość naszego uczonego nie była usłaną kwiatami. W ciężkich
warunkach bytu, matka, kobieta wielkiej zacności, starała się dać
dzieciom wykształcenie — (a było ich 2 synów i 4 córki), i wycho¬
wywać na dobrych i użytecznych obywateli kraju. Śp. Hieronim
kształcił się początkowo w domu, pod okiem rodziców, a następnie
oddanym został do miejscowego gimnazjum w Kaliszu, które ukoń¬
czył z nagrodą i medalem, idąc od klasy V o własnych niemal siłach,
by ulżyć rodzicom.
Od lat najmłodszych otoczony był atmosferą, która nie mogła
nie odbić się na jego charakterze i na jego duszy. Ojciec o mało nie
padł ofiarą wypadków 1863 r.; trzej stryjowie rodzeni: Józef — ma¬
jor legionów węgierskich, emigrant, a w r. 1863 organizator sił
zbrojnych w powiatach: kaliskim, sieradzkim i wieluńskim, potem
naczelnik oddziału piechoty, i znów emigrant; drugi stryj — Antoni,
również legionista węgierski w stopniu kapitana, ranny pod Iłżą
w oddziale Bossaka, zmarły z ran w szpitalu rosyjskim; trzeci stryj
—	Michał, zmarły z ran w Poznaniu, byli niewyczerpanym tematem
opowiadań, na których urabiał się umysł chłopięcia. A te stryjenki,
co wyprawne swe suknie jedwabne tną na kawałki i szyją z nich
koszule dla mężów, idących na bój niepewny — na stracenie nie¬
mal — jak te Kartaginki, co obcinały zdobiące ich głowy warkocze
na liny okrętowe, czyż pozostały bez wpływu na młodociane serce!
A ten straszny ucisk, jaki zapanował po upadku wszelkich nadziei.
		

/page0124.djvu

			ta nieprzebłagana konieczność liczenia się z każdym słowem, ażeby
na dom, na rodzinę nie sprowadzić nieszczęścia, czyż nie były szkołą
zamknięcia się w sobie, szkołą milczenia!
Ten zimny na pozór i małomówny człowiek, piastował ideały,
jakich nie każdy wzrokiem dosięga; ale strzegł je przed oczyma
niepowołanymi, które by je sprofanować mogły. Były one dla niego
zbyt święte, ażeby je chciał narażać na tę profanację.
Natomiast chciał być użytecznym krajowi, użytecznym w zakresie
swoich sił i zdolności. Nie mogąc bronić kraju, jak stryjowie, posta¬
nowił bronić czci imienia polskiego w nauce — gromadzić dowody
jego cywilizacji, jego dorobku oświatowego; tymi dokumentami od¬
pierać napaści, jakich nam nie szczędzono; tymi dokumentami na¬
kazać cześć i szacunek dla narodu polskiego — wrogom jego nawet.
Wybrał oręż, jaki w danej chwili był najodpowiedniejszy i jedynie
w tych warunkach możliwy. Walczył w rynsztunku nauki, w rynsz¬
tunku, który i nieprzyjaciel uznać musi, i broń przed nim złożyć.
Taka była organizacja duchowa tego dobrego syna ojczyzny;
takie były pobudki jego prac, z czego może nie zdawał sobie sprawy
nawet, uważając je za rzecz tak naturalną, jak oddychanie powie¬
trzem.
Ocenił je jednak ogół — i złożył im hołd, tworząc bibliotekę jego
imienia.
II.
Po ukończeniu gimnazjum kaliskiego, 19-Ietni już wtedy Łopa^iński,
wstąpił do Uniwersytetu Warszawskiego, na wydział filologiczno-hi-
storyczny, który ukończył w r. 1883 ze stopniem kandydata i z me¬
dalem złotym za rozprawę: „Charakterystyka osób, występujących
w komediach Terencjusza", napisaną przezeń na 2. jeszcze kursie
(1881 r.). Dziekan wydziału, prof. Djaczan, widząc wybitne zdolności
młodego kandydata, starał się o wyjednanie dla niego stypendium
		

/page0125.djvu

			na wyjazd za granicę — dla dalszego kształcenia się i przygotowania
do wykładów uniwersyteckich. W owej chwili jednak zapanowały
prądy, które tę życzliwość nawet przedstawiciela rosyjskich władz
naukowych — udaremniły. Były to czasy niesłychanej od czasów
rządów Mikołaja I reakcji. Stronnictwo, które dostało się do rządów,
oparło siłę swoją na pędzeniu szowinizmu narodowego rosyjskiego,
i	spotęgowało walkę domową z narodami nierosyjskimi, wchodzą¬
cymi w skład obszernego państwa. Stypendia z zapisów patriotów
polskich, przeznaczone na popieranie nauki polskiej, rozdawano
Rosjanom. Łopaciński, jako Polak, został pominiętym, pomimo
poparcia i starań dziekana rosyjskiego. Natomiast dano mu posadę
nadetatowego nauczyciela języków starożytnych w gimnazjum III.
w Warszawie.
Na tej posadzie przebył do końca pierwszego półrocza 1883/4
roku szkolnego. Z początkiem roku 1884 objął posadę nauczyciela
tychże przedmiotów w gimnazjum lubelskim, z pensją 40 rubli za go¬
dzinę w tygodniu, a za 16 godzin tygodniowych — 640 rubli rocznie.
Tu przebył już do zgonu — otrzymując od czasu do czasu pod¬
wyższenie pensji, zrazu na rb 750 — od 16 I 1889 r. na rb 1000,
a ostatnio, poczynając od 1 września 1901 r. na rubli 1250. Skromny
ten dochód powiększyły nieco drobne zarobki literackie, którymi
dzielił się z najbliższą rodziną, potrzebującą tej pomocy.
Gorliwa praca pedagogiczna i stronienie od polityki, nie wystar¬
czały jednak, aby zasłonić młodego profesora od napaści ze strony
najbliższej zwierzchności. Losy zrządziły, że kierownictwo szkół
lubelskich dostało się w ręce przybyłego tu z Galicji pedagoga,
b. unity, który przyjąwszy świeżo prawosławie, oddał się tu na usługi
kierunkowi, wiejącemu z góry, a w prześladowaniu polskości prze¬
szedł (jak wielu z tej kategorii) wszystkich rodowitych Rosjan. Krzy¬
wym też okiem patrzył na prace naukowe podwładnego, poświęco¬
ne badaniom polskich pamiątek i polskiej przeszłości. Badawczego
jego oka nie uszło ukrywanie się autora pod pseudonimem „Rafała
Lubicza", pod jakiem wychodziły jego prace literackie. Dobadawszy
		

/page0126.djvu

			się tego, i dowiedziawszy się, że pracami tymi interesuje się świat
uczony polski poza granicami państwa, żąda od Łopacińskiego
(13 XI 1893 r. Nr 2503), ażeby wytłumaczył się z zarzutów, jakie
robią mu „władze administracyjne i naukowe — o utrzymywanie
stosunków z osobami, mieszkającymi we Lwowie i w Krakowie,
a usposobionymi wrogo do rządu rosyjskiego". A jakkolwiek pra¬
ce i stosunki uczonego odnosiły się do badań językoznawczych
—	gdzie polityka z natury rzeczy jest wykluczoną, nie obeszło
się bez monitum ze strony dyrektora, oraz „życzliwej" jego rady
—	„ażeby na przyszłość ograniczył stosunki w pracach swoich na¬
ukowych do instytucji i osób naszego państwa". Dniem (!) przedtem
w sposób lekceważący monituje on Łopacińskiego za rozmowę pod¬
niesionym głosem z protegowanym swoim — i innym nauczycie¬
lem szkoły (12 XI 1893 r. Nr 2502). Powoli zbierają się chmury nad
głową p. Hieronima: i byłyby może dotknęły go srodze, gdyby nie
przypadkowe spotkanie dyrektora gimnazjum lubelskiego z profe¬
sorem Brucknerem, który mu winszował posiadania Łopacińskiego
w gronie nauczycielskim gimnazjum. Powaga Brucknera, uczonego
europejskiej sławy, a nadto profesora wszechnicy w Berlinie, w tym
Berlinie, z którym liczą się sfery nawet — zaimponowały tu tak
dalece, że wstrzymały patriotyczne, czy służbiste zapędy zwierzch¬
nika, który bądź co bądź nie chciał narazić się na to, ażeby go po
„pismach niemieckich" szkalowano — z tego powodu.
Na stanowisku nauczycielskim przebył śp. Łopaciński aż do
zgonu, który nastąpił w nocy z 11 na 12 sierpnia [23/24 VIII n.s.]
1906 roku, t.j. 23, z których 22 i pół w Lublinie. Nic dziwnego,
że zżył się z tym miastem i okolicą. A korzystając z zamieszkania
w jednym z najdawniejszych miast Polski, posiadającym liczne
pamiątki przeszłości w instytucjach, budowlach i dokumentach,
zajął się gorliwie ich badaniem. Ileż cennych zabytków odnalazł,
odgrzebał, wydostał na światło dzienne. Ktoż z nas nie pamięta tych
skrzętnych poszukiwań pod skórą starych okładek książek, gdzie
nierzadko stary dokument posłużył był pierwotnie za materiał na
		

/page0127.djvu

			tekturę okładki, jaką z wielką ostrożnością trzeba było rozkleić
i	odcyfrować — ażeby uzupełnić skarby mowy rodzinnej odkrytym
archaizmem. Któż nie pamięta tych jego słów zachęty, skierowanej
ku młodemu pokoleniu, do zbierania podań, baśni i pieśni ludo¬
wych, albo nawet pojedynczych wyrazów, mniej w języku potocz¬
nym używanych.
A bogate w owoce współpracownictwo jego w Słowniku Polskim41,
dopełniane pod kierunkiem niezapomnianego Jana Karłowicza.
Ile pracy osobistej włożył w nie Łopaciński, ile przyczynił się do
jego zbogacenia, rozdając chętnym kwestionariusze i przyczynki
jego własne, dla dalszych uzupełnień, oceni dopiero ten, co rozpa¬
trywać się będzie w olbrzymim materiale, dostarczonym redakcji
słownika.
Rozliczne prace badawcze Łopacińskiego wysokiej wartości,
rozrzucone przeważnie w wydawnictwach periodycznych, katalo¬
guje czcigodny konserwator pozostałych po zmarłym pamiątek dr
[Aleksander] Jaworowski. Wyliczenie wszystkich, przechodzi ramy
artykułu dziennikarskiego. Wspomnę tylko, że Polska Akademia
Umiejętności w Krakowie oceniając zasługi uczonego w dziedzinie
rozlicznych badań przeszłości, mianowała go w pierwszych dniach
r. 1902 swoim członkiem — korespondentem, o czym zawiadomiła
go odezwą z dnia 18 stycznia 1902 r., domagając się zarazem szcze¬
gółów, dotyczących jego osoby i działalności literackiej, w zamiarze
pomieszczania onych w Roczniku Akademii za rok 1902.
Rok ten przecież nie zamknął jego działalności naukowej. W lat
parę później wytworzyły się warunki, pozwalające w pracach na¬
ukowych rozwinąć skrzydła nieco szerzej. Wiedza ogromna, jeszcze'
bardziej się potęgowała, sąd stawał się coraz bardziej dojrzalszym,
wzrok naukowy coraz bystrzejszym.
41	Chodzi o J. Karłowicza Słownik wyrazów obcego a mniej jasnego pochodzenia
używanych w języku polskim... Z. 3. L, Ł oraz niektóre wyrazy od M do Ż). Przejrzał
i	ostatecznie przygotował do druku Hieronim Łopaciński. Kraków 1905.
		

/page0128.djvu

			W takiej właśnie chwili, kiedy prace naukowe jego mogły być
najbardziej owocne, najbardziej dojrzałe, kiedy nabierały tym sa¬
mym coraz większej wartości, przecięło się to życie niespodzianie.
Jeszcze w przeddzień śmierci śp. Hieronima, omawialiśmy plan
zbiorowego opisu naszej Wisły, by tym opisem wskrzesić i uczcić
należnie pamięć [Sebastiana] Klonowicza, pierwszego pieśniarza
Wisły, w 300-lecie jego śmierci. Pan Hieronim przejął się był go¬
rąco tym projektem, i zawsze chętny do pożytecznej pracy, brał na
się za biografię poety i bibliografię zarówno Klonowicza, jak i bi¬
bliografię Wisły. Dział najmozolniejszy miał zapewnionego w nim
pracownika.
Zawsze chętny w udzielaniu wskazówek i objaśnień, zawsze szczę¬
śliwy, gdy mógł się podzielić z kimś jakimś odkryciem, gdy mógł
pokazać komu nieznany zabytek przeszłości, udał się na wyciecz¬
kę w podobnym celu. Powracając z niej, wypadł na kamienie tak
nieszczęśliwie, że połamane żebra i porwane płuca spowodowały
śmierć w parę godzin po wypadku.
Liczne przygotowane prace, notaty, wyciągi, pozostały w chwili
jego śmierci rozrzucone tak, jak były, w tym pozornym nieładzie,
w którym się on jeden umiał zawsze orientować i w każdej chwili
potrzebny — bodaj mały szpargał — na każde żądanie wydostać.
Obce oczy, obca ręka, nie wtajemniczone w system rozrzucania
ich po stołach, nie odważyły się przystąpić do ich uporządkowania,
bo podołać zadaniu by nie mogły. Cała bogata spuścizna, złożona
do biblioteki jego imienia czeka na szereg pracowników, którzy
podzieliwszy się pracą — te cenne, nagromadzone przez śp. Łopaciń¬
skiego, materiały wyzyskają kiedyś może dla nauki polskiej.
Będzie to pięknym uczczeniem jego pamięci.
»Ziemia Lubelska" 1912 nr 284 s. 1, nr 286 s. 1-2
		

/page0129.djvu

			Malarz, działacz kulturalny,
nauczyciel szkół lubelskich
(1876-1964)
Krystyn Henryk Wiercieński
Był synem Henryka Wiercieńskiego. Urodził się w Niezabitowie
w pow. opolskim.
Studia artystyczne (1896-1901) odbył w krakowskiej Akademii
Sztuk Pięknych. Jego preceptorami byli Axentowicz, Wyczółkowski,
Malczewski, Fałat. W latach 1901-1905 kontynuował studia artystycz¬
ne za granicą w Monachium i we Włoszech.
Po powrocie do kraju zamieszkał w Lublinie i tutaj spędził resztę
życia. Podjął pracę dydaktyczną w szkołach: Heleny Czarnieckiej,
Gracjana Chmielewskiego i Szkole Handlowej im. Vetterów — jako
nauczyciel rysunków.
Czas wolny Wiercieński poświęcił działalności artystycznej, którą
uprawiał nieprzerwanie w latach 1905-1960. Specjalizował się w por¬
tretowaniu osób ze środowiska lubelskiego mieszczańskiego, inteli¬
genckiego i duchownego oraz własnej rodziny. Namalował m.in.
wizerunki Łopacińskiego i biskupa Gorala.
Wiercieński należał do organizatorów w Lublinie Związku Arty¬
stów Plastyków i pierwszej Szkoły Rysunku i Malarstwa. Był lau¬
reatem nagrody artystycznej Wojewódzkiej Rady Narodowej (1962)
za całokształt pracy w dziedzinie plastyki.
Pochowany na cmentarzu w Nałęczowie.
		

/page0130.djvu

			List Krystyna Henryka Wiercieńskiego
do Henryka Gawareckiego
[Nałęczów] 16 IV 1962
Szanowny panie Inżynierze!
"W Tjk rzede wszystkim spełniam życzenia Szanownych Państwa,
by podać wszystko tyczące się Łopacińskiego. Zacznę od
JLL chwili jego poznania, gdy był profesorem łaciny w gimna¬
zjum lubelskim, którego wtedy był dyrektorem Siengalewicz42,
w większym [stopniu względem] Polski tak wrogo usposobionego
do narodu naszego, [że groził młodzieży] karą surową za posługi¬
wanie się w gmachu szkolnym ojczystym językiem, nawet między
sobą, tak nawet dalece [posunął się], że śledzono [ją] po stancjach.
Mimo tego, że wiele wymagał Łopaciński z łaciny, bardzo był
ceniony. Nie tylko złą odpowiedź czy [brak] odpowiedniego przy¬
gotowania, słów oburzenia czy gniewu unikał, tłumacząc mogące
w przyszłości wyniknąć złe skutki z tego. Nie tylko to tak w nim
cenili [uczniowie], lecz mimo surowego zakazu posługiwania się
językiem polskim, nawet między sobą, profesor Łopaciński ściśle
42	W tekście Syngalewicz.
		

/page0131.djvu

			tego nie przestrzegał. Sam się posługiwał nim, gdy zaszła potrze¬
ba, lecz i nam nie wzbraniał posługiwać się takowym. Co prawda,
jak to zawsze bywa, obojętni na to byli Większość inaczej to oce¬
niała, ceniąc tak bardzo, by wykazać to kupnem jak niejedne[go]
[eksponatu], gdy nadarzała się sposobność zdobycia dla niego tak
wielkiej wartości [poszukiwanego obiektu]. Byli jednak i tacy co
swoje dobro chwilowe więcej cenili, znosząc co się dało, z my¬
ślą o zajęcie [1] godziny, by ustrzec siebie z łaciny odpowiadania.
Jeden nawet z takich wręczył Łopacińskiemu [coś], co jakoby [było
podobne do] monety starej, lecz jak w tym wypadku zaszła pomył¬
ka, po bliższym przez lupę zbadaniu, że to nic nie ma wspólnego
z monetą czy z czymkolwiek z czasów nawet dawnej przeszłości.
Jak się później okazało, ta jakoby stara moneta zrobiona była
z pięciokopiejkowej monety rosyjskiej, przez nas dychą (!) zwaną,
większa jak obecna dziesięciozłotowa. Była to moneta miedziana.
Tyle z okresu tego.
Co zaś do późniejszego [okresu], postaram się podać [to], co po¬
zostało w mej pamięci, między innymi również [sprawy] obecnie nie
wszystkim znane. Nieraz narażając się na wiele przykrości, biorąc
prawie siłą, o ile tam gdzie przez to [coś]], co dla niego tak wiel¬
ką wartoś[ć] miało lub nieraz biorąc w tajemnicy w tych domach,
gdy prośbom jego ulec nie chciano, nawet jak mówiono, chowano
[przed nim], o ile coś takiego posiadano. Ponieważ ojca mego intere¬
sowały czasy przeszłe, wiele czasu poświęcał poszukiwaniu danych
potrzebnych dla dokonania (!) dalszego ciągu pamiętnika Koźmiana,
uważając jako rzecz konieczną [dać] następnym pokoleniom [to, co]
od czasu tamtego zmian stopniowo następujących [przyszło]. Mając
możność tego dokonać, gdy przez okres wielu pokoleń rody ziemi
lubelskiej nie tylko obce były, lecz z wieloma dalsze i bliższe pokre¬
wieństwo nas łączyło. Również wspominam o tym, gdyż Łopaciński
wiedząc o tym, nieraz towarzyszył ojcu, by tą drogą zdobyć [infor¬
macje] nieraz tak wielką wartość mające, nie raz prosząc, nie mogąc
ojcu towarzyszyć, starał się wydobyć nie tylko dane z przeszłośc[i]
		

/page0132.djvu

			dla siebie, lecz i jego miał w pamięci. Zawdzięczając tak [wiele] nie¬
zmordowanej [jego] pracy na tym polu, obecnie zawdzięcza lubelska
biblioteka imienia jego tak cenną swą wartość.
Myśląc, że może znajdę wśród papierów jaką wzmiankę o Łopa-
cińskim. Niestety, nic nie znalazłem. W zamian trafiłem na mały
zeszycik z rysunkami ojca z klasy czwartej gimnazjum lubelskie¬
go, i rysunek z czasów gdy jeździł do kijowskiego uniwersytetu do
uczęszczania na wydział prawa i parę jeszcze rysunków tuszem czy
brwą [!] robionych. Sięgając myślą Łopacińskiego, jak ceniona była
praca Jego, nie tylko [był] ceniony wśród innych swych dążeń dla
dobra kraju swego, stojąc w rzędzie uczonych wśród sił Uniwersyte¬
tu Jagiellońskiego, jak również z wielu innych prac na drodze nauki
rozgłos dając[ych], nie tylko własnemu krajowi.
K. H. Wiercieński
BŁ Rkps 2221 Papiery Hieronima Łopacińskiego U. 354-356
		

/page0133.djvu

			Spis treści
Wstęp
9
Hieronim Łopaciński
13
List Wacławy Łopacińskiej do Jana Riabinina
19
Mieczysław Biernacki
23
Wspomnienia o Łopacińskim
24
Tadeusz Wiktor Ciświcki
27
Przemówienie Tadeusza Ciświckiego na pogrzebie
Hieronima Łopacińskiego
Hieronim Łopaciński (według współczesnych notatek)
33
28
Ks. Karol Dębiński
31
		

/page0134.djvu

			Bronisław Wincenty Eustachiewicz
41
Przemówienie Bronisława Eustachiewicza wygłoszone
na pogrzebie Łopacińskiego
42
Kazimierz Janczykowski
45
Jak to dawniej bywało
46
Adam Antoni Kryński
51
Hieronim Łopaciński 1860-1906
53
Hieronim Łopaciński (1860-1906). Wspomnienia pośmiertne
57
Mirosław Zbigniew Kryński
65
Ze wspomnień o śp. profesorze
66
I	
			

/page0135.djvu

			Jan Riabinin
109
Ze wspomnień o śp. Hieronimie Łopacińskim
111
Henryk Wiercieński
117
Pamięci Hieronima Łopacińskiego
119
Krystyn Henryk Wiercieński
127
List Krystyna Henryka Wiercieńskiego
128
		

/page0136.djvu

			Wydano staraniem Towarzystwa Biblioteki Publicznej im. Hieronima Łopacińskiego
i Wojewódzkiej Biblioteki Publicznej im. Hieronima Łopacińskiego w Lublinie
przy pomocy finansowej Województwa Lubelskitgo
w roku 2004.
Wydrukowano w 1000 egzemplarzy, z czego 120 numerowanych
w Drukarni Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie
pod kierownictwem i redakcją Romana Fiuta.
Znak Towarzystwa, okładkę i motywy graficzne projektował Zbigniew Jóźwik,
opracował typograficznie Amadeusz Targoński
składała czcionką Antykwą Toruńską Zygfryda Gardzielewskiego Maria Juran,
a prace drukarskie wykonali:
Jan Kowalski, Leszek Krochmalski, Dariusz Igras, Ireneusz Kowalski,
Elżbieta Krochmalska, Ewa Jędrych, Maria Leus, Michał Brewczak.
		

/page0140.djvu

			Bibliteka im. Hieronima
Łopacińskiego w Lublinie
// 1
H-f€
ISBN 83-86361-60-3